[ Pobierz całość w formacie PDF ]

murawą, wzgórza pokryte ciemną zielenią lasów, szczyty majaczących się w oddali na
horyzoncie łańcuchów górskich, przejrzyste, wody rwących potoków igrały radośnie na
słońcu, paliły zrenice żywością barw.
Koło południa zameldowałem się u generała, który przyjął mnie z pogodnem
obliczem i niemal radośnie. ,,Co, wracasz już, kochany lotniku?" Zdałem krótki raport z
wykonanej pracy, a w końcu pozwoliłem sobie dodać o przyjemnościach jazdy tą
kolejką. Generał serdecznie się roześmiał i powiedział:  Tak! tak! Każdy, kto pierwszy
raz odbywa tego rodzaju podróż, musi przeżyć podobną emocję. My, którzy temi
skrzynkami jezdzimy nieomal codziennie, przyzwyczailiśmy się do tego zupełnie". Ujął
mnie protekcjonalnie za ramię i dodał: No, nie gniewaj się, drogi poruczniku, że stary
generał troszkę sobie z ciebie zażartował".
Oczywiście nie przeszło mi to nawet przez głowę. Był to naprawdę bardzo miły,
sympatyczny człowiek i nie chciałbym nigdy mieć lepszego zwierzchnika.
Do wieczora zostałem w dowództwie podgrupy. Czułem się odbytą wycieczką
dosyć zmęczony, więc aby nabrać sił do dalszej drogi udałem się do pobliskiego
zagajnika, by tam w rozkosznym chłodzie i cieniu rozprostować znużone członki.
Wyciągnąłem się na miękkim kobiercu traw i leżałem nieruchomo, nie myśląc nawet o
niczem, patrząc tylko na barwne skrzydła krążących motyli, słuchając śpiewu leśnych
ptaków. Wstałem dopiero wieczorem, gdy lśniące złotem i purpurą słońce zaczęło
znikać za wierzchołkami sosen i świerków.
Mimo przestróg pułkownika z fortu Flitsch postanowiłem wracać autobusem.
Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, nie miałem wprost sił iść dalej pieszo.
Kiedy zapadła ciemna, bezgwiezdna noc, zerwał się wicher i pokrył niebo
chmurami, samochód, przepełniony pasażerami ruszył. Tak jechaliśmy w ponurym
mroku, który jednak w tym wypadku starał się być naszym sprzymierzeńcem, W
pewnej odległości od początku pola obstrzału szofer zatrzymał maszynę, obejrzał
dokładnie motor, zgasił latarnię i ruszył całym pędem naprzód. Ogarnął nas męczący
niepokój. Szybkość jazdy zwiększała się ciągle. Samochód biegł z szumem i trzaskiem,
trząsł się, podskakiwał na każdym wyboju. Zdawało się nam, że lada moment będziemy
wysadzeni w powietrze. Grozne oczekiwanie pierwszego pocisku szarpało nerwy.
Wtem na szosie o jakieś 50 metrów przed nami ukazała się oślepiająca smuga
światła. W sekundę pózniej usłyszeliśmy ostry przenikliwy świst lecących pocisków,
jednocześnie ogłuszający huk wystrzałów armatnich rozdarł powietrze. Wróg czuwał i
nie zapomniał powitać nas z honorami. Nastała znów nieprzenikniona ciemność i cisza,
przerywana jedynie warczeniem pracującego ze wszystkich sił motoru. Każdemu serce
waliło jak młotem. Ten pędzący samochód wydawał się nam ruchomym grobem. Tylko
jeden człowiek nie zdradzał niczem najmniejszego podniecenia: był nim nasz szofer.
Przyzwyczajony widocznie do takiej jazdy, siedział wygodnie i spokojną, wprawną ręką
trzymał wolant, co chwila regulując biegi i gaz. My z przerażeniem oczekiwaliśmy
następnego strzału. Sekundy wlokły się niemiłosiernie powoli. Już minęliśmy połowę
drogi, już zabłysła iskierka nadziei, że może wróg zlituje się nad nami, gdy nagle
skrzyżowały się promienie kilku reflektorów, zrobiło się jasno jak w dzień, rozległ się
piekielny świst i zgrzyt, runął grad pocisków, nieledwie pod koła pędzącego
samochodu. Trzask pękających szrapneli i granatów mieszał się z hukiem dział i w
gasnącem świetle biegających fal światła wzbijały się kłęby kurzu, dymu, migały
odłamki żelaza, kamieni, bryły ziemi, wyrzucane siłą wybuchów. Zdawało się, że
wybiła ostatnia godzina.
Podczas takich chwil cała przeszłość staje w pamięci dziwnie wyraznie i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •