[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dłonie w jej włosy, upajając się ich jedwabistą miękkością.
Jakże jej pragnął! Kochałby się z nią natychmiast, tutaj, na blacie kuchennym, na
podłodze albo na zmywarce do naczyń nieważne gdzie! Pożądanie sprawiło, że całkowicie
stracił samokontrolę, ogarnął go jakiś wewnętrzny żar, niemożliwy do ugaszenia.
Czyżby zwariował? Oszalał? Co to ma za znaczenie! Zawładnęła nim potężna siła, z którą
nie był w stanie walczyć. Pragnął Kristen i był pewien, że ona też go pragnie. Zwiadczył o
tym sposób, w jaki go całowała i dotykała. Dlaczego nie mieliby zrobić tego, czego oboje
pragnęli?
Przeczesywał dłonią jej długie jedwabiste włosy. Kristen ocierała się o niego, pomrukując
jak kotka. Przesuwał delikatnie językiem po jej nabrzmiałych wargach, wreszcie opuścił ręce
i dotknął jej piersi.
Poczuł się, jakby przeszedł go prąd. Jej sutki były nabrzmiałe i twarde, gotowe do
miłości. Mimo że miała na sobie bluzkę i biustonosz, czuł je wyraznie pod palcami. Gładził je
i pieścił delikatnie.
Kristen odetchnęła głęboko. Spojrzał jej w oczy, sprawdzając, czy nie dostrzeże w nich
choćby najmniejszych oznak oporu. Zobaczył tylko odbicie swoich własnych pragnień.
Znowu ją pocałował. Czuł, że mu się poddaje, reaguje na każdy jego ruch, z
niecierpliwością czeka na to, co nastąpi.
Gdy tylko uświadomił to sobie, nie tracił więcej czasu, lecz przystąpił do działania.
Rozpiął jeden guzik jej bluzki i sięgnął do następnego. Ręce tak mu się trzęsły, że miał
trudności z wykonaniem tej prostej czynności. Najwyrazniej wyszedł z wprawy.
Usłyszał z oddali jakiś niewyrazny dzwięk, ale nie zwrócił na to uwagi. Za bardzo był
podniecony. Nagle poczuł, że ktoś go z całej siły pchnął w pierś.
To była oczywiście Kristen. Patrzyła na niego z zakłopotaniem, oddychała ciężko.
Instynktownie spojrzał w dół. Jeden guzik u spodni był rozpięty. Kristen chwyciła dłońmi blat
i wolno opuściła nogi. Stanęła na podłodze.
Spokojnie powiedział, podtrzymując ją za łokieć.
Wyrwała się, jakby poraził ją prąd. Nerwowym ruchem zapięła bluzkę i poprawiła włosy.
I wtedy Luke zorientował się, co spowodowało, że tak nagle go odepchnęła. Z jadalni rozległ
się pełen zachwytu okrzyk.
Ojej, piłka. Skąd się tu wzięła?
Kristen najwidoczniej miała słuch bardziej wyostrzony niż on. Nie słyszał kroków
Cody ego.
Ciociu Kristen? Czy jest Luke? spytał chłopiec.
Mieli zaledwie dwie sekundy, by doprowadzić się do porządku.
Luke, jesteś! Cody wszedł do kuchni. Pamiętałeś!
Pewnie, że pamiętałem. Przywiozłem też rękawice.
Super! Możemy wyjść na dwór i pograć?
Hm... Luke zawahał się i zerknął na Kristen. Wyglądała tak, jakby nic się nie
wydarzyło. W każdym razie siedmioletni chłopiec na pewno niczego nie zauważył. Chyba
jest już obiad? spytał.
Za chwilę. Idzcie pograć. Zawołam was powiedziała. Luke domyślił się, że chce
zostać przez chwilę sama. Nie była jeszcze w stanie usiąść przy stole naprzeciw mężczyzny,
który przed chwilą doprowadził ją do takiego stanu. Nie dziwił się. W obecnej sytuacji nawet
niewinne zdanie w rodzaju Podaj mi pieprz, proszę miałoby w sobie seksualny podtekst.
Będziemy w ogrodzie powiedział, delikatnie dotykając jej ramienia.
Nie odwróciła się.
Bawcie się dobrze rzuciła przez ramię.
Idziemy. Luke wręczył Cody emu rękawicę. Nie był pewien, czy zdoła trafić piłką
tam, gdzie zechce. Wciąż jeszcze był pod wrażeniem siły, jaka pchała go do Kristen. Był
gotów kochać się z nią tu i teraz, nie bacząc na miejsce ani na konsekwencje swego czynu.
Utrata samokontroli nie była w jego stylu. Za długo nie miał kobiety. Przez cały miniony
rok był tak zaabsorbowany sprawami zawodowymi, że nie miał nawet czasu pomyśleć o
umówieniu się z kimkolwiek.
Widocznie ten długi okres abstynencji spowodował, że Kristen aż tak silnie na niego
działała. Była jak narkotyk, którego pragnie się coraz więcej i więcej. Sprawiła, że nocami
przewracał się na łóżku, nie mogąc zasnąć, i marzył o tym, by leżała obok niego, żeby mógł ją
tulić i całować. Czuł potrzebę jej bliskości.
Nie, nie czuje żadnej potrzeby. Luke Hollister nie potrzebuje nikogo. Luke Hollister nie
chce nikogo potrzebować.
Nigdy.
Cóż, tak powiedziała starsza kobieta. Prawdę mówiąc, widziałam, jak raz tędy
przechodził.
Udało się! ucieszył się Luke.
Kobieta nazywała się Mildred Peeples. Była ósmą osobą, z którą tego dnia rozmawiał.
Każdy centymetr kwadratowy mebli w jej malutkim jednopokojowym mieszkaniu pokrywały
koronkowe serwetki. Domek był położony w prostej Unii między miejscem wypadku a
rezydencją Vincentów.
Luke zaczął rozmowę w podobny sposób jak siedem poprzednich. Czy nie chciałaby
cofnąć się myślą o rok? Czy może widziała kiedyś Dereka Vincenta przechodzącego koło jej
domu, może nawet przez jej podwórze?
Dotychczas wszystkie odpowiedzi były takie same i Luke zaczynał już tracić nadzieję, że
się czegokolwiek dowie. Zauważył jednak fotel bujany przy oknie Mildred Peeples i lornetkę
leżącą na parapecie obok filiżanki z herbatą.
Teraz siedzieli oboje na wysłużonej kanapie, której sprężyny niemiłosiernie uwierały go
w pośladki.
Zapomniał jednak o wszystkich niedogodnościach, kiedy Mildred Peeples przypomniała
sobie, że widziała Dereka Vincenta.
Jest pani pewna, że to był on? dopytywał się Luke. Popatrzyła na niego znad szkieł
jak nauczycielka, którą zresztą kiedyś była.
Tak, młody człowieku. Jestem pewna. Mogę mieć dziewięćdziesiąt lat, ale sklerozy nie
mam.
Ależ oczywiście, proszę pani. Chciałem tylko... tłumaczył się.
Mieszkam w tym mieście prawie całe życie przerwała mu. Widziałam cztery
pokolenia Vincentów i wierz mi, jeśli kogoś widzę, to wiem, kto to. Potrząsnęła siwą głową.
Nawiasem mówiąc, miał na sobie elegancki garnitur. Któż inny w tym mieście ubiera się
tak na co dzień?
A więc... nie widziała pani jego twarzy? Luke zastanawiał się, na ile może wierzyć
tym dziewięćdziesięcioletnim oczom.
Tego nie powiedziałam obruszyła się. Zastanawiałam się, co mężczyzna w
garniturze może tu robić, pędząc po mojej ulicy jak ścigany przestępca. Wzięłam lornetkę i
przyjrzałam mu się. Urwała i po chwili wyjaśniła: Używam jej do obserwowania ptaków.
Raczej sąsiadów, pomyślał Luke.
I przez lornetkę poznała pani Dereka Vincenta? spytał.
Oczywiście! Czyż nie jest tu znany równie dobrze jak prezydent Stanów
Zjednoczonych? Może i nie wychodzę z domu, ale Dereka Vincenta jeszcze rozpoznam.
Mówiła pani, że się spieszył?
Jeszcze jak! Jakby goniła go sfora psów. Szedł najszybciej, jak mógł, wydawało się, że
za chwilę zacznie biec. Zastanawiałam się, dlaczego tak mu się spieszy.
I to było mniej więcej rok temu? upewnił się Luke. Machnęła ręką.
Rok, może dwa, nie pamiętam. A może miesiąc. Kiedy będziesz w moim wieku, młody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]