[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się w węglarkę z przerazliwą zgrozą.
Ktoś z tyłu zachichotał cienko. Doliba, wiejski głupek, zanosił się śmiechem, sam nie
rozumiejąc z czego. Głowa mu się aż trzęsła na chudej, wątłej szyi.
 A ty  węglarka obróciła się ku niemu z szybkością atakującej żmii  cienko,
cieniuśko piszczysz. Jako i matka twoja się darła, kiedy pod złodziejami i wszelką
chanają nikczemną w zamtuzie się podścielała, jak żonie katowskiej przystoi. Pamiętasz
to jeszcze?  zaklekotała zębami.  Katowskie nasienie, tak za tobą wołali...
Nic więcej nie zdążyła powiedzieć, bo Waligóra przypadł do niej i własną czapkę w
gębę jej wraził, że się mało co nie zadławiła.
 Dalejże!  ryknął.  Gałęzie migiem układać.
Lecz stos, raz zadeptany, nie dawał się łatwo znów złożyć. Chrust nie chciał się palić,
dymem w oczy kręcił, choć nieledwie przed chwilą buchał jasnym płomieniem.
Kmiecie zerkali spod opuszczonych powiek na węglarkę, która tkwiła pomiędzy nimi
w okrwawionym odzieniu jak ciemna figura grozy.
 Nieczysta jakaś siła  mamrotał Kulas.
Waligóra miotał się wokół stosu, iskry krzesiwem krzesał, mech wyschnięty
podkładał. Wszystko na darmo. Gałęzie nie chciały się palić. Za nic nie chciały i już.
 Bo to obraza boska  dogadywała od progu księżówki Rozalka, która wobec tej
oczywistej boskiej interwencji gwałtownie nabrała odwagi.
 Wiedzma też stosów nie kocha  burknął pod nosem Szurlej.  A może to jest jej
sprawka?
Wszyscy, którzy go słyszeli, jęli natychmiast przedreptywać z nogi na nogę i
rozglądać się niepewnie. Owszem, w pewnej bliskości ognia wiedzma stawała się
drażliwa. A Babuni Jagódki nie należało drażnić, oj nie. Każdy, kto wystarczająco długo
popasał w Wilżyńskiej Dolinie, był tego aż nazbyt świadom.
Ale wiedzma figlowała teraz z pachołkami w miasteczku. A Waligóra był blisko.
Można rzec nawet, za blisko.
Krzątał się, chrustu podrzucał, przeklinał przy tym siarczyście.
 Można olejem świętym podlać  doradził mu ktoś zza pleców.
 I jeszcze plebanowi zapłacić?  żachnął się zbój siarczyście.  Furda święte oleje
i modły wasze furda.  Pochylił się i gmerał kijem u nasady stosu, gdzie pełgał
słabiutki płomyk.  Tu chrustu więcej trzeba, ot i tajemnica cała.
Jak na złość akuratnie w tej chwili ogienek zgasł. Zbójca podskoczył ze złości.
 Chrustu więcej, powiadam!  rozdarł się na całe gardło.  Ogień mi krzesać, a
żywo!
 Tak może?  usłyszał za sobą, blisko, tuż za ramieniem.
Nie zdążył się jednak obejrzeć, bo płomień buchnął mu w twarz, aż czuprynę osmalił.
Stos zajął się w jednej chwili, wystrzelił popod niebo, zmieniając gromadę wieśniaków
w czarny kontur, obrębiony nocą.
Ktoś rozdarł się ze strachu.
Ktoś inny jak pies zaskowytał.
Rozalka w drzwiach do księżówki ledwo nadążała kreślić znak odpędzający złe moce.
Babunia Jagódka zrzuciła podróżny kaptur i wyprostowała się, zwróciwszy się ku
wilżyńskiemu ludkowi. Kapka na końcu jej nosa trzęsła się i podrygiwała.
 Hę?!  zapytała rozgłośnie.
Kmiecie skulili się odruchowo. Ci, co stali najdalej od stosu, natychmiast jęli się
delikatnie usuwać w cień. Niby wiedzma wszystko wiedziała i mogła się całej zabawie
dobrze zawczasu przyjrzeć, lecz zawsze warto spróbować. Ostatecznie i Babunia
Jagódka może czasami przysnąć.
Teraz jednak wydawała się rześka nad podziw. Chustkę w czerwone róże na tył głowy
zsunęła, więc tym wyrazniej pałały jej wściekłe, bursztynowozłote ślepia, a nos
wydawał się jeszcze bardziej krzywy niż zwykle.
 Igrów się wam zachciało?  Wsparła się popod boki.  Pohulać sobie chcieliście?
Waligóra przekręcił się ku niej. Powoli. Powoluśku.
 Nie twoja, babo, sprawa  warknął.
Kmiecie pospuszczali oczy. To była porządna osada, mąż z żoną się tu nie kłócił i
pasem nie garbował ślubnej, póki drzwi dobrze nie zaparł, okiennic nie zaryglował. A
Waligóra i wiedzma... Cóż, z dawna się szykowali do oczu sobie doskoczyć. Ale nie
musieli w to, doprawdy, caluśkiej wioski wciągać.
 A tyś wciąż, moiściewy, głupi.  Wiedzma uśmiechnęła się z pobłażaniem.  A
czyjaż, jeśli nie moja? Kto wioskę z gruzów podnosił? Kto wieśniaków piastował? Kto
zbójów precz przepędził? Wreszcie kto ciebie, niebogo, z opresji ciężkiej salwował,
kiedy cię rodacy serdeczni żywcem ziemią przysypali?
 A nasza własna!  huknął Waligóra, który bynajmniej nie zamierzał odpuścić i
wiedzmia magia nie czyniła na nim najmniejszego wrażenia.  Bośmy się własną wolą
powodować winni i własnego rozumu słuchać.
Wymachiwał rękami, wielki i rozjuszony, naprzeciw starowinki, która wyglądała na
tak kruchą, że mógłby ją, jak suchą gałąz, w ręku przełamać.
 I rozum własny ci podpowiedział  dociekała ze zwodniczą łagodnością wiedzma
 żeby tu po okolicy na nędzarzy polować i w ogień ich ciskać?
Wieśniacy nie wiedzieli, gdzie się podziać. Niby wiedzma nic strasznego nie robiła,
ot, przekomarzała się trochę, a że język miała jadowity, to trudno. Sęk w tym, że nie były
to zwyczajne sąsiedzkie figle i pogwarki. Jeśli jej ktoś zanadto przygadał, następnego
dnia krowom mleko w wymionach kwaśniało, a w jajach kurzęcych robaki się lęgły. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •