[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potem każdy z jego ludzi dobył miecza i przybrał najsroższą, choć wcale nie ponurą minę i w błyszczącym
pochodzie, ze szczękiem oręża, wkroczyli do miasta. Ulica zadrżała, a w dobrze wyczyszczonym rynsztunku
słońce zapłonęło tak, że trudno było na nich zbyt długo patrzeć.
Z początku jedynymi ludzmi, którzy ich witali, byli ci, których powiadomił posłaniec Berna ci, którzy wiedzieli,
co to wszystko oznacza i bardzo tego pragnęli. Ale potem na ulice wyległy wszystkie dzieci, jako że wszystkie
dzieci lubią takie pochody, a te z Narrowhaven nie miały okazji widywać ich zbyt często. Wkrótce przyłączyli się
do nich uczniowie, ponieważ również lubili pochody, a poza tym wiedzieli, że im więcej hałasu i zamieszania, tym
większa szansa na to, że tego ranka nie będzie lekcji. A potem wszystkie stare kobiety wystawiły głowy z drzwi i
okien i zaczęły trajkotać między sobą i wiwatować, bo przecież to był król, a czym jest gubernator w porównaniu z
królem? I wszystkie młode kobiety przyłączyły się do nich z tej samej przyczyny, a także i dlatego, że Kaspian,
Drinian i pozostali rycerze byli tacy przystojni! A wszyscy młodzieńcy poszli zobaczyć, na co patrzą dziewczęta. I
tak, zanim orszak Kaspiana dotarł do bram zamku, prawie całe miasto wyległo na ulice, wrzeszcząc i wiwatując, aż
hałas usłyszał Gumpas, który miotał się w swym zamku, próbując tak pomieszać i pofałszować rachunki,
formularze, przepisy i prawa, aby ukryć swoje matactwa i oszustwa.
Przed bramą zamku herold królewski zagrał na trąbce i zawołał:
Otworzyć bramę przed królem Narnii, który przybywa w odwiedziny do swego zaufanego i umiłowanego sługi,
gubernatora Samotnych Wysp!
W tamtych czasach na Wyspach wszystko robiono w wyjątkowo niechlujny i bałaganiarski sposób. Na dzwięk
trąbki otworzyły się w bramie małe drzwiczki i wyszedł z nich rozczochrany człeczyna w starym, brudnym
kapeluszu zamiast hełmu i z równie starą, zardzewiałą piką w ręku. Na widok połyskujących w słońcu postaci
zamrugał i wybełkotał:
Nie-żecie-aczyć-gotaczalności (co miało oznaczać: Nie możecie zobaczyć jego samowystarczalności ).
Nie ma widzeń bez aąroszenia rócz ędzy dzieątą i siatą w każdą ruga ootę siąca.
Odkryj swą głowę przed Narnią, psie! zagrzmiał baron Bern i trzepnął go dłonią w rękawicy, zrzucając mu
kapelusz z głowy.
He... ee... O co tu ściwie chodzi?... zaczął odzwierny, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Dwóch ludzi
Kaspiana przecisnęło się przez drzwiczki i uporawszy się z ryglami i sztabami (wszystko było strasznie
zardzewiałe) rozwarło szeroko oba skrzydła bramy. Król i jego orszak wkroczyli na dziedziniec. Tu zastali nieco
ludzi ze straży gubernatora, którzy wałęsali się bez celu, podczas gdy inni wychodzili z różnych drzwi, najczęściej
obcierając sobie usta rękami. Chociaż ich rynsztunek znajdował się w opłakanym stanie, wyglądali na żołnierzy,
których stać na walkę, gdyby tylko ktoś ich poprowadził, albo gdyby wiedzieli, co się w ogóle dzieje był to więc
niebezpieczny moment. Ale Kaspian nie dał im czasu na myślenie.
Gdzie jest kapitan? zapytał.
Ja nim jestem, w większym lub mniejszym stopniu, jeśli wiecie, co mam na myśli odezwał się rozmamłany,
dandysowaty młodzieniec, nie mający na sobie ani kawałka zbroi.
Jest naszym życzeniem rzekł Kaspian by nasza królewska wizytacja naszych posiadłości na Samotnych
Wyspach stała się dla naszych lojalnych poddanych, jeśli to możliwe, okazją do radości, a nie strachu. Gdyby tak
nie było, miałbym coś do powiedzenia na temat stanu rynsztunku i broni twoich ludzi. Ale ponieważ tak jest,
16
przebaczam ci. Każ otworzyć beczułkę wina, aby twoi ludzie mogli wypić nasze zdrowie. Jutro w południe chcę
widzieć ich tu, na dziedzińcu, i żeby mi wyglądali jak żołnierze pod bronią, a nie jak włóczędzy. Dopilnuj tego,
jeśli nie chcesz się narazić na nasze najgłębsze niezadowolenie.
Kapitan gapił się na niego z rozdziawionymi ustami, gdy Bern zawołał:
Trzy razy hurra na cześć króla! %7łołnierze, do których dotarło tylko coś o beczułce wina, wrzasnęli ochoczo.
Teraz Kaspian rozkazał większej części swoich ludzi pozostać na dziedzińcu, a sam, z Bernem, Drinianem i
czterema rycerzami, wkroczył do wielkiej sali zamkowej.
W dalekim końcu sali, za stołem, otoczony sekretarzami, siedział Jego Samowystarczalność Gubernator Samotnych
Wysp. Gumpas był stetryczałym, niezbyt miło wyglądającym mężczyzną, z włosami, które kiedyś były rude, a
teraz przeważnie siwe. Rzucił krótkie spojrzenie na wchodzących i zaraz powrócił do swoich papierów, mówiąc
automatycznie:
%7ładnych widzeń bez uzgodnienia prócz jednej godziny między dziewiątą a dziesiątą wieczorem w każdą drugą
sobotę miesiąca.
Kaspian dał znak Bemowi, a sam stanął z boku. Bern i Drinian podeszli do stołu, schwycili go z dwóch stron,
podnieśli do góry i cisnęli daleko, aż potoczył się pod ścianę, rozsypując deszcz listów, raportów, kałamarzy, piór,
wosku do pieczęci i dokumentów. Potem niezbyt brutalnie, ale z taką siłą, jakby ich dłonie były stalowymi
obcęgami wyciągnęli Gumpasa z fotela i opuścili na podłogę nieco dalej. Kaspian natychmiast zasiadł w fotelu i
wsparł dłonie na nagim mieczu ustawionym między kolanami.
Mój panie powiedział z oczami utkwionymi w Gumpasie nie przywitałeś nas tak, jak tego oczekiwaliśmy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]