[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stodoła. Leżała w sianie spocona, z trudem łapiąc oddech, ale wolna. Nagle drgnęła,
bo oto dach zaczął się dziwnie poruszać, a ściany, jakby zbudowane z żywych bali, zaczęły
drgać i oddychać. Na poprzecznej belce pod sufitem Inga dostrzegła siedzącą staruchę, która
prychała drwiąco.
Przerażona dziewczyna znów zaczęła krzyczeć. Ormund zerwał się na równe nogi.
- Zaraz się zacznie - powiedział sam do siebie. - Przeklęta czarownica i jej maści!
Wpadł do stodoły i usiłował uspokoić Ingę, ale ona jakby go nie widziała. Przed
oczyma wciąż miała obrazy z koszmarnego snu. Znów zdawało się jej, że zbliża się do niej
jakiś nowy potwór. Krzyczała, cofając się, a Ormund czynił co w jego mocy, by ją uspokoić.
- Ingo! Ingo! - wołał, szamocząc się z dziewczyną. - To ja, Ormund, jestem przy tobie!
Mocnym szarpnięciem zdołała się wyswobodzić i śmiertelnie przerażona wybiegła ze
stodoły. Ormund pośpieszył za nią, ale strach dodał dziewczynie skrzydeł. Biegła na oślep,
zatrzymała się dopiero, gdy skała zagrodziła jej drogę. Tam Ormund ją wreszcie dogonił, ale
Indze zdawało się, że wpadła w szpony prześladującego ją monstrum, i w panice usiłowała się
uwolnić z uścisku opiekuna.
Ormund przycisnął dziewczynę do skały i przytrzymywał jej nadgarstki, przez cały
czas przemawiając łagodnie, ale ona pozostawała głucha na jego słowa.
- Spójrz na mnie, Ingo - prosił spokojnie. - To ja, Ormund, przecież tak rozpaczliwie
mnie wzywasz, czy nie poznajesz mnie, nie poznajesz mego głosu?
Na moment uspokoiła się i słychać było jedynie jej drżący, urywany oddech, ale w
oczach nadal czaił się śmiertelny strach.
- Tak, słyszę głos Ormunda, ale twarz...
Krzyknęła znowu.
Ormund cierpliwie zaczął tłumaczyć od początku:
- Dotknij mojej twarzy, Ingo. Zamknij oczy i dotknij!
Niepewnie posłuchała go.
- Tak - wyszeptała. - Tak, to ty, Ormundzie.
I otworzyła oczy.
- Ormundzie... chyba już mi przeszło.
Czuł, jak jej ciało, które wciąż trzymał w uścisku, powoli się rozluznia.
Była bezgranicznie zmęczona.
- Widziałam ją, Ormundzie. Siedziała u góry na belce. Jak ona tam weszła?
- Nie było jej tu, Ingo - uspokajał dziewczynę. - To przez tę maść, którą posmarowała
ci ranę, miałaś takie koszmarne sny.
- Psianka - odezwała się Inga zamyślona.
- Co mówisz?
- To takie ziele - wyjaśniła. - Dziadek opowiadał mi o nim. Jeśli komuś dostanie się do
krwi, to ta osoba ma straszne koszmary i okropne wizje.
Ale do Ormunda słowa Ingi dochodziły jakby z oddali. Patrzył na jej włosy, które
wydały mu się złotą koroną. Czuł ciężki oddech dziewczyny i serce, mocno bijące, tuż przy
swoim.
O, nie, nie, nie! myślał przerażony. Jak to się stało, że znalezliśmy się w takiej
sytuacji? Nie chciałem tego, naprawdę... Skąd to uczucie oszołomienia, ta gorączka? Czemu
jej twarz niemal całkiem mi się zaciera, tylko te usta stają się coraz bardziej wyraziste i
przyciągają mnie nieodparcie? Myśl jasno, Ormundzie! Gdzie twój rozum, gdzie rozsądek?
Och, Boże, pomóż mi się z tego wyplątać!
Jego oczy zasnuły się mgłą, pulsująca krew rozsadzała skronie. Jeszcze mocniej
ścisnął nadgarstki dziewczyny.
Dostrzegł, że jej oczy rozszerzają się w zdumieniu, a wargi układają się w szept:
 Ormund?
Wiedział, że wystarczy pochylić głowę, odszukać jej usta wargami trawionymi
gorączką, a wówczas pożar, który w nim gorze, zostałby ugaszony. Tylko jej usta mogły mu
teraz przynieść ukojenie. Po co się dłużej opierać? Lepiej ulec i uspokoić zmysły.
Ulec... Uciszyd swą odwieczną za nią tęsknotę i zapomnieć o wszystkim. Niech nic
więcej nie ma znaczenia. Nic!
Nie zdawał sobie sprawy, że wpija się paznokciami w jej skórę, dostrzegał jedynie jej
pociemniałe, jakby nic nie widzące oczy.
Ona czuje to samo, co ja, pomyślał wzruszony. Jest moja, widzę w jej oczach, że
szuka moich ust, że drzemie w niej tylko ta jedna tęsknota.
- Leż spokojnie - wydusił z siebie. - Nie ruszaj się! Jedno jedyne słowo czy jeden twój
ruch może nas wtrącić w otchłań.
Zacisnął powieki, by wyrwać się z tego rzuconego nań czaru, ale czuł ją, czuł każdym
nerwem swego ciała. Otworzył więc oczy, nie miał dość siły, by się uwolnić, nie mógł się
zmusić, by wstać i odejść. Jak przyjemnie byłoby poddać się temu przemożnemu pragnieniu!
Inga poruszyła się, zbliżyła się nieco, a potem odchyliła głowę.
- Nie ulegaj - wyszeptał.
Inga zaszlochała, a potem jęknęła cicho:
- Jesteś krzyżowcem!
Jej słowa stały się dla niego liną ratunkową. Ze wzrokiem wciąż utkwionym w usta
dziewczyny cofnął drżące dłonie i powoli się podniósł. Bał się znowu dotknąć Ingi, ale podał
jej rękę, by mogła wstać. Popatrzyła na niego bezradnie.
- Mało brakowało - szepnęła cicho, niemal bezgłośnie. - Ormundzie, myślę, że już
dłużej nie możesz być moim opiekunem. A może to tylko wina maści?
Ormund roześmiał się, ale gdy odpowiedział, jego głos zadrżał.
- Nie, Ingo, to nie maść, tylko ty i ja.
Inga z trudem przełknęła ślinę i wyszeptała:
- Jeszcze nigdy nie czułam takiej niemocy... To nie jest miłe uczucie.
- To prawda - rzekł Ormund.
Inga, łapiąc się za skronie, jęknęła:
- Strasznie mnie boli głowa.
- To wina maści.
Pomógł jej oczyścić białą sukienkę i włosy z drobin siana.
- Położysz się jeszcze i trochę pośpisz? - zapytał Ormund już nieco bardziej
opanowany.
- Sądzisz, że odważę się wejść tam sama? Nigdy w życiu!
- Ja w każdym razie nie zamierzam dotrzymywać ci towarzystwa.
- A dlaczego?
- Och, nie bądz niemądra! - wykrzyknął.
Nagle ku swemu wielkiemu zaskoczeniu Ormund zobaczył, że dziewczyna
wyciągnęła ręce ku niebu i wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
- Nie wiem dlaczego, Ormundzie, ale nagle poczułam się taka szczęśliwa -
wykrzyknęła.
Popatrzył na nią z czułością.
- Ja przez moment także, choć wiem, że nie powinienem. Ingo, wybaczysz mi to, co
się stało? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •