[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Allan - powiedziała ostrzegawczym tonem.
Agent specjalny Johnson wciąż patrzył na mnie z gniewem. Był taki zły, że
zrzucił frytki, które rozsypały się na podłodze pod jego stopami. Jedną zdążył już
wgnieść w niebieską wykładzinę pod pedałem gazu. Za jego plecami Jonathan
Herzberg pędził w stronę restauracji. Przez okno wypatrzył Keely.
- Jedno możecie mi powiedzieć - starałam się mówić miłym tonem. - Możecie
mi powiedzieć, kto wam doniósł, że opuściłam teren obozu.
Wymienili spojrzenia.
- Doniósł? - Agentka specjalna Smith przeczesała równo obcięte, elegancko
ułożone, jasnobrązowe włosy. - Co masz na myśli, Jess?
- Co? - Przewróciłam oczami. - Nie powiecie mi chyba, że przez dziewięć dni
parkowaliście w pobliżu obozu Wawasee na wypadek, gdybym zdecydowała się go
opuścić? I tak bym nie uwierzyła. Po pierwsze, na podłodze jest za mało opakowań
po jedzeniu.
- Jessico - powiedziała agentka specjalna Smith - nie szpiegowaliśmy cię.
- Nie - zgodziłam się. - Płaciliście komuś, żeby to robił za was. - Jess...
- Nie ma co zaprzeczać. Niby skąd wiedzieliście, że wyjeżdżam? -
Potrząsnęłam głową. - Kto to jest? Pamela? Sekretarka, który wygląda jak John
Wayne? Och, zaraz, wiem. - Strzeliłam palcami. - To Karen Sue Hanky, prawda? Nie,
taka płaksa nie może być donosicielką.
- Nie bądz śmieszna - powiedział agent specjalny Johnson.
Zmieszna. Jasne. Zgadza się.
Szpiegowali mnie, zwyczajną szesnastolatkę, jak jakiegoś groznego
przestępcę. I kto tu jest śmieszny, przepraszam bardzo?
Widziałam przez szybę, jak Jonathan Herzberg złapał córkę i przytulił ją
mocno. Chyba o mało jej nie udusił, ale nie miała mu tego za złe. Uśmiechnęła się
radośnie - przedtem się tak nie uśmiechała - dużo radośniej niż przy happy mealu.
Jeszcze jedno szczęśliwie odnalezione dziecko. Jeszcze jedno dobre
zakończenie smutnej historii. I to moja zasługa.
A mnie przy tym nie było.
- Dobra - powiedziałam. - Było fajnie, ale teraz muszę się zbierać. Cześć.
Wysiadłam. Słyszałam, jak agent specjalny Johnson woła mnie po imieniu.
Nie raczyłam się odwrócić.
Nie lubię, jak się mnie nazywa panienką, tak samo jak nie lubię określenia
 dziecinka . Byłam dumna z siebie, że powstrzymałam się od dołożenia agentowi
specjalnemu butem w twarz.
Pan Goodhart powinien być zadowolony z postępów, jakie poczyniłam tego
lata.
12
- No i jak? - spytał Rob. - Warto było? - Nie wiem. - Wzruszyłam ramionami.
- To znaczy, jej mama nie wydawała się taka zła. Może w końcu jakoś jej się ułoży.
- Tak - stwierdził Rob. - Przy odpowiedniej ilości szwów.
Nie odezwałam się. To Rob pochodził z rozbitej rodziny nie ja. Pewnie
wiedział, o czym mówi.
- Twierdzi, że jej ulubiony program to Najdoskonalsze sztuki teatralne świata
- poinformował mnie.
- Dobra. To niczego nie dowodzi. Poza tym, że chciała ci zaimponować.
- Zaimponować Ginger i Nate'owi - powiedział, unosząc brwi - z
Chicagowskiej Szkoły Głównej? Taak, to się liczy.
Oparłam łokcie na kolanach. Siedzieliśmy przy rozkładanym stoliku, patrząc
na jezioro Wawasee. Do obozu zostało jeszcze parę kilometrów. Jakoś nie miałam
ochoty tam wracać. Wiedziałam, że mnie wywalą, kiedy tylko postawię stopę na
terenie.
A poza tym wiedziałam, że będę musiała pożegnać się z Robem.
Tak, przyznaję: mam do niego fizyczną słabość. Czy to takie dziwne?
Siedziałam obok niego, słuchałam przenikliwego cykania świerszczy i ptasich
śpiewów, i było mi dobrze. Wokół nie było żywego ducha. Nad drzewami zbierały się
chmury. Zanosiło się na deszcz, ale jeszcze nie zaraz - poza tym i tak chroniły nas
liściaste korony drzew.
O zmroku byłoby to wymarzone miejsce, żeby się całować.
No, gdyby Rob nie żywił uprzedzeń co do całowania dziewczyn poniżej
siedemnastego roku życia.
Właśnie liczyłam niecierpliwie miesiące, jakie mi zostały do następnych
urodzin - osiem i pół miesiąca; Douglas mógłby mi to dokładnie przeliczyć na dni, a
nawet minuty - kiedy Rob objął mnie ramieniem.
Nie miałam nic przeciwko temu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •