[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ja bym zaryzykował. Trzeba tylko uprzedzić Olszewskiego, niech on z nimi gada, jakby
co, powie prawdę, bo i tak bez dementi się nie obejdzie. Wykorzystajmy okazję do końca!
Fotoreporter rozejrzał się po rynku.
- Olszewski plącze się tam - rzekł, wskazując ruchem brody zastępcę dyrektora Ośrodka,
który, rozanielony, na wszystkie strony zadawał rozmaite pytania i bez żadnego wysiłku, po raz
pierwszy w życiu, uzyskiwał prawdziwą opinię społeczeństwa. Z notowania zrezygnował, bo i
tak nie mógł nadążyć, więc nikogo nie płoszył, usiłował tylko wszystko zapamiętać.
Sekretarz redakcji z fotoreporterem przepchnęli się do niego. Bez sekundy namysłu
poparł zdanie sekretarza, wykorzystać okazję do końca!
- Panie, czyś pan zwariował?!!! - ryczał dyspozytor dworca PKS. - Pan ma trzy i pół
godziny spóznienia!!! Wszystkie telefony zablokowane!!! Ja mam gdzieś istoty z kosmosu i cały
kosmos!!! Jedz pan, do ciężkiej cholery!!!
- Kto nie ma spóznienia? - uspokajał go kierowca, nie odrywając chciwych oczu od
srebrnej maszyny i pękatych stworów. - Wszyscy mają. A w ogóle kto panu teraz stąd odjedzie?!
- Co to pana obchodzi?! Leć pan pustym wozem! Warszawa czeka na autobusy!!!
Telegram przysłali, bo się nie mogą dodzwonić!!! Lublin też!!! Rany boskie, kurza wasza plazma
z galaktyki, jedz pan!!! Jedzcie wszyscy, zaraza na was morowa!!!
- No dobra, dobra, zaraz jadę...
Zupełnie pusty autobus z wyrazną niechęcią utorował sobie drogą przez tłum i ruszył w
kierunku Warszawy...
Na jednej z bocznych ulic kierownik sklepu jubilerskiego konferował szeptem ze swoim
szwagrem.
- Nie wiadomo - mówił pośpiesznie. - A jeśli mają minerały, to mogą mieć i złoto. Albo
brylanty, albo w ogóle kamienie szlachetne. Ty wiesz, Leoś, jak to jest, kto pierwszy, ten lepszy.
Mogą pojęcia nie mieć o wartości, a u nas im się spodoba na ten przykład brukowiec. Kamieni na
polach jak śmiecia.
- Pewnie, racja - przyświadczał gorliwie szwagier. - Tylko jak się z nimi dogadać? Trzeba
było może co zabrać i pod mordę im podetknąć...
- Gdzie, w tej kupie ludzi?
- A masz co przy sobie? Może by wziąć którego przy tej maszynie na stronę... Franiu, jaki
to może być interes...!
Kierownik sklepu jubilerskiego, rozglądając się niespokojnie dookoła, wyjął coś z
kieszeni.
- No to przecież mówię, ty trąbo... Masz tu... Brylant... Ruski i nieduży, ale zawsze...
Chodzmy, spróbujesz...
- Dlaczego ja? A ty sam...?
- Na mnie zaraz będą podejrzenia. No dobra, chodzmy razem...
Pośpiesznym krokiem ruszyli w stronę rynku. Szwagier kierownika zaciskał spoconą
dłoń...
W spożywczym sklepie szalało piekło na ziemi. Tłum bab szturmował na ladę.
Ekspedientka, ogołociwszy półki, sprzedawała towary bezpośrednio z magazynu na zapleczu.
- Pani nie waży, biorę cały worek...!
- Gdzie, co, jaki worek?! Znalazła się...! Pani nie sprzedaje więcej jak po pięć kilo! Dla
innych nie starczy...!
- Gdzie się pani pchasz?! Kolejka!!!
- Kobity, co robicie?! Przecie oni nic nie żrą, nawet jabłka do tego ryja nie wzięli...!
- A pani sama co robisz...?!
- Już, już, kochana, tera ja! Cukru pięć, mąki pięć, soli pięć...!
- Pani daje te kasze...!
- Co panna Hania mówi? Kapary...? Pani daje te kapary! Wszystkie dziesięć...!
- Ni ma dziesięć, dla mnie pięć...!
Burza nad Azją przybierała na sile w miarę ubywania towarów. Zaopatrzone w dość
niezwykłe produkty, grube, rozczochrane, zziajane baby wyszarpywały z tłoku wypchane torby i
siatki, okiem nawet nie rzucając w kierunku rynku. Wokół nich miotał się jakiś osobnik z bardzo
pogniecionym bukietem zielska w dłoniach. Nie próbował dokonywać zakupów, życiu jego
zatem nic nie groziło...
Pilnujący pojazdu satyryk zauważył nagle, że w jednym fragmencie rozległej widowni
nastąpiło jakby lekkie zagęszczenie. Ludzie gromadzili się wokół jednego osobnika, który
pokazywał coś palcem, po czym odwracali się i pilnie zaczynali wpatrywać w machinę już,
zdawałoby się, obejrzaną dokładnie i zaakceptowaną. Zaniepokoiło go to nieco i poczłapał do
pilota, pilnującego drugiej strony.
- Jakiś bigos - zameldował, puknąwszy lekko głową w jego banię. - Gapią się i wytykają
nas palcami. Nie wiem, o co im chodzi.
Pilot zainteresował się żywo i przeczłapał za satyrykiem na jego stronę. Społeczeństwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •