[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kłopotów.
Corde nie zastanawiał się nad tym. Wygładził kartkę z komunikatem. Zgadzam się,
że jest to ryzyko, ale moje ryzyko i je podejmę. Musimy znalezć jakichś
świadków.
Wróciwszy do pracy po lunchu, Corde zaparkował na placu przy rat Spostrzegł
Ribbona wysiadającego z radiowozu.
Szeryf uśmiechnął się głupawo i pomachał do niego. Corde podsze samochodu. Obaj
mężczyzni oparli się o zderzak.
 Siema, Steve. Szeryf skinął głową.
Słońce oświetliło twarz Ribbona, na której pojawiły się rumie Przypomniało to
Corde'owi, że w każde Boże Narodzenie Ribbon prze rał się za świętego Mikołaja i
brnąc w śniegu i błocie, odwiedzał przy py kempingowe i zrujnowane domy we
wschodniej części New Leb zamieszkałe głównie przez rodziców samotnie
wychowujących dzieci.
Kiedykolwiek Corde formułował opinię o Ribbonie, taką jak ta, kt podzielił się
dziś rano z T.T. Ebbansem, próbował ją łagodzić wspomnieniem, w jaki sposób ten
człowiek spędza Wigilię.
 Bill, muszę ci o czymś powiedzieć.  Pod potężnym ramieniem Ribbon trzymał
złożony Dziennik.
 Mów.
 Byłem właśnie w hrabstwie, w biurze Hammerbacka. Wczoraj wieczorem miał
telefon od dziekan Larraby z uniwersytetu. Znasz ją, prawda?
Corde mruknął twierdząco.
 Dobra, więc do rzeczy.  Ribbon chrząknął.  Widziałem ten raport na
temat spalonych listów. Były to listy tej Gebben?
 Tak.
Ribbon długo i z przerwami wypuszczał powietrze z płuc. Potem znó wziął oddech i
powiedział:  Ktoś widział, jak wychodziłeś z jej poko w ten dzień, kiedy
ukradziono jej listy
Corde spojrzał na chropowaty asfalt.
 W środę po południu  rzekł Ribbon.  Następnego dnia po derstwie.
 Tak, byłem tam w środę. Chciałem porozmawiać z jej koleżs
 Nic nam o tym nie mówiłeś, kiedy Lance powiedział, że zginęły 1 sty i...
 Steve, poszedłem tam bez nakazu. Drzwi były otwarte i wszys wiedzieli, że
dziewczyna nie żyje. Bałem się, że dowody zaczną znih Szybko rozejrzałem się po
pokoju, to wszystko.
 I nie widziałeś...
 Nie, żadnych listów nie było.
Jezu, Bill.  Ribbon postanowił nie wspominać o najpoważniej-
szym podejrzeniu, które głównie go dręczyło  o przypuszczeniu, że Cor-
de sam zniszczył listy. Zamiast tego powiedział:  Jeżeli coś byś wtedy
znalazł, to nie moglibyśmy wykorzystać tego w sądzie. Sprawa mogłaby
się skomplikować.
 Gdybym coś znalazł, zadzwoniłbym po nakaz i cierpliwie czekał, aż Lance
lub T.T. go przywiozą. Martwiłem się przede wszystkim, żeby nie zginęły żadne
dowody.
 Co i tak się stało.
 Zgadza się.
Wzrok Ribbona krążył między ratuszem a chevroletem.  No, to po kłopocie.
Przynajmniej na razie. Hammerback ma poważniejsze problemy na głowie, a dziekan
nie ma zielonego pojęcia o nakazach i innych procedurach. Zachowuje się, jakby
ktoś jej wsadził gorący kartofel pod ogon, bo nie podoba się jej sposób, w jaki
traktujemy uniwersytet i o niczym jej nie informujemy. Ale, Bill, na litość
boską, jak nie będziemy ostrożni, to możemy mocno dostać po dupie...
Corde wytrzymał spojrzenie Ribbona.  Steve, nie spaliłem tych listów.
 Oczywiście, że nie. Wiem o tym. Ani przez chwilę tak nie myślałem. Chcę
tylko ci powiedzieć, co mogą pomyśleć pewni ludzie, którzy nie znają cię tak
bardzo jak ja. Musisz się mieć na baczności, to chyba jasne? No, to pora wracać
do kieratu.
Frontowe drzwi do biura szeryfa otworzyły się szeroko i do środka wkroczył
Wynton Kresge. Corde'owi zapadł w pamięć widok Kresge'a wchodzącego do pokoju w
taki sposób  pewnym krokiem, z szarą kopertą pod pachą. Stało się to
zwyczajem. Kresge rzucił kopertę na biurko i stanął dumny niczym pies
myśliwski, który przyniósł zastrzeloną przepiórkę.
 Dzięki, Wynton.  Corde usiadł przy wolnym biurku i otworzył kopertę.
Wciąż się zamartwiając tym, co mu powiedział Ribbon, dodał obojętnie:  To
wszystko.
W ułamku sekundy Kresge przemienił się z potulnego baranka w rozzłoszczonego
pitbulteriera. Ebbans zauważył tę przemianę i się skrzywił, natomiast Corde
niczego nie był świadomy.
 Detektywie, jedna rzecz mnie tu ciekawi  powiedział podniesio-nym głosem
Kresge.
Corde uniósł wzrok.  Słucham?
 Jak właściwie powinienem się tu nazwać?
Corde zamrugał oczami.  O czym pan mówi?
_ Mówię, że u pana nie pracuję. Nie dostaję ani złamanego grosza od piasta,
pracuję na pana konto, a pan mnie traktuje jak chłopca roznoszą, 'go pizzę.
v Corde spojrzał na Ebbansa, szukając pomocy, ale twarz zastępcy sze-*fa
ukryła się pod maską. Corde spytał Cresge'a:  Co też pan... ,  Zamordowano
tę dziewczynę i ja mówię:  Pomogę wam przepyty-ą ać ludzi". Mówię:  Pomogę wam
szukać śladów",  Pomogę wam rozwierać ulotki", a pan traktuje mnie jak
pomocnika kelnera. Mówi pan...
 Ależ nie...
o Kresge zaczął krzyczeć:  Mówi pan:  Nie, Wynton, dziękujemy, jesteś \rny\
Nie potrzebuję twojej pomocy". _ O kurde  jęknął Ebbans.
 Odbiło panu?!
ż  Nie widzę, żeby miał pan zbyt wielu ludzi do roboty. Nie widzę też \^dnych
podejrzanych. Proponuję, że wam pomogę, a pan co mówi?  Tb n czystko. Możesz
odejść. Zadzwonię, jak będę potrzebował jakichś wazach informacji..."  Na jego
twarzy rysowała się grozba. vw Praca w całym biurze zamarła. Nawet sama
dyspozytorka stanęła \y drzwiach do swojego pokoju i oparła się o framugę.
Słuchawki krępowa-jej głowę.
Corde wstał z czerwoną twarzą.  Nie muszę tego słuchać.
 A ja jestem ciekawy, co pan ma przeciwko mnie.
 Nic nie mam.
 Nie chce pan mojej pomocy, bo jestem czarny.
Corde wściekle machnął ręką.  Nie chcę pana pomocy, bo pan się na W nie zna.
 Skąd pan to wie? Wypróbował mnie pan chociaż raz?
 Nigdy pan nie pytał, czy może pomóc.
^gN  Naprawdę?!  Kresge spojrzał na Ebbansa.  Nie pytałem? Nie łaszałem się
na ochotnika?
 Pytał, Bill  zwrócił się Ebbans do Corde'a. Corde spojrzał spode łba.
No, to powodzenia, detektywie  rzekł Kresge.  A gdyby pan cze-0ś potrzebował
od ochrony uniwersytetu, to proszę porozmawiać z jednym z ochroniarzy. Mają
mundury. Zarabiają siedem dolarów dwadzieścia ieć centów na godzinę. Będą
szczęśliwi, jak będą mogli coś dla pana zro-J,ić Może pan dać im nawet napiwek.
Ebbans i Corde zmrużyli oczy, pewni, że karbowana szyba rozpadnie sję w drobne
kawałki. Jednak Kresge delikatnie zamknął drzwi i nerwowym krokiem poszedł
wijącą się ścieżką do podjazdu.
Ebbans wybuchnął śmiechem. Czerwony ze złości Corde odwrócił się do niego.  To
nie jest, do cholery, śmieszne.
 Właśnie, że jest.
 Co się z nim stało? Co ja takiego zrobiłem? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •