[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiele do zrobienia. Strata dla armii, korzyść dla ciebie, moja
ukochana. - Roześmiał się. - Możemy spędzać z sobą więcej
czasu. No, idź się przebierz.
Catherine wpadła do swojej sypialni.
- Pomóż mi, Alice!
- Co się stało, Catherine? Nie powinnaś się tak denerwo­
wać. To niedobrze dla ciebie ani dla twojego dziecka. Na litość
boską, popatrz tylko na swoją suknię!
- Tak, wiem... To nieważne. - Catherine chwyciła piastun­
kę za rękę, posadziła na łóżku i opowiedziała jej dokładnie
o wszystkim, co się stało po wyjeździe Margaret.
Alice przyglądała jej się z przerażeniem.
- Harry? Harry Stapleton jest tutaj?
- Tak, Alice. Uciekł z pola bitwy. Nie mogą go złapać. Och,
226
Alice, błagam cię, idź do niego! Umiesz opatrywać rany. Sama
nie chcę wychodzić z domu, bo Marcus natychmiast zacznie
coś podejrzewać.
- Musisz mu o wszystkim powiedzieć, Catherine. Nie wol­
no ci zataić przed mężem tak istotnej sprawy.
- Nie mogę.
- Nie ufasz mu?
- Ufam, ale na wyjaśnienia przyjdzie czas trochę póź­
niej, kiedy Harry wydobrzeje. Gdy przycichnie zamiesza­
nie wywołane ostatnią bitwą. - Na jej twarzy malowała się
głęboka rozpacz. To nie była ta sama, wesoła Catherine, co
dawniej.
- To groźna rana? - rzeczowo spytała Alice, pospiesznie pa­
kując koszyk z lekarstwami.
- Ktoś go postrzelił z muszkietu. Stracił dużo krwi. Weź też
trochę jedzenia.
- Dobrze. A ty przebierz się, popraw włosy i wracaj do mę­
ża - rozkazała Alice i wyszła, nie czekając na odpowiedź.
Marcus spojrzał na wchodzącą po schodach żonę, a potem
powolnym krokiem podszedł do kominka. Z namysłem popa­
trzył w ogień. Podświadomie wyczuwał, że jakieś niebezpie­
czeństwo zawisło nad Saxton Court. Co się tutaj stało?
Po pewnym czasie, wiedziony ciekawością, wyszedł
z domu i spokojnie skierował się do stajni. Po drodze minę­
ła go jakaś kobieta w czarnym szalu i z koszykiem w ręku.
Bez trudu rozpoznał Alice. Odprowadził ją wzrokiem. Co

227

robiła w stajni? To tylko wzmogło jego podejrzenia, przy­
spieszył więc kroku.
W blasku zachodzącego słońca rozejrzał się po pustych za­
grodach. Przypomniał sobie, jak tu było kiedyś. Ech, pomy­
ślał. Chwaliłem się, że mam najlepsze konie w całym Somer­
set. Głośne pohukiwanie sowy wyrwało go z zadumy. Od dnia
napadu setki razy zachodził w głowę, co się stało z jego zwie­
rzętami. Wyrżnięto je na Sedgemoor? Lepiej nie pytać.
Tylko w jednej zagrodzie coś się poruszało. To była klacz
Catherine, Melodia. Właśnie wystawiła łeb nad barierą
i parsknęła na przywitanie. Zatem to prawda, pomyślał Mar­
cus. Catherine mnie nie okłamała. Stary Archie stał obok ko­
nia, trzymając w ręku wiadro wody. Delikatnie klepał zwierzę
po szyi.
Marcus podszedł do niego. Archie uniósł głowę, ale nie
okazał zdziwienia obecnością pana.
- Jak tam koń? - zapytał Marcus.
- Witamy w domu, lordzie Reresby. Rad jestem, że pana wi­
dzę w zdrowiu i dobrej kondycji. Trochę obawialiśmy się o pa­
na po tym, co zaszło na Sedgemoor. - Popatrzył na Melodię.
- Nie wiem, co się z nią działo przez ostatnie tygodnie, ale jest
w niezłym stanie. Ma tylko skaleczoną nogę. Na szczęście nie
okulała. Jeszcze będzie z niej pociecha.
- Żona wspomniała mi, że klacz sama wróciła do dworu.
- Na to wygląda - zgodnie z prawdą odpowiedział Archie,
który nie widział Harry'ego w siodle. - Szkoda, że nie przy­
prowadziła z sobą całej reszty.
- Tak, szkoda. Dziękuję, Archie.
228
Odszedł, żeby jeszcze raz rozejrzeć się po ciemnym wnętrzu.
Wszystko pozornie było na swoim miejscu, a jednak działo się
tu coś dziwnego. Miał przeczucie, że Catherine nie powiedzia­
ła mu całej prawdy. Głucha cisza nieprzyjemnie świdrowała
w uszach. W kątach czaiły się tajemnicze cienie. Marcus obrócił
się na pięcie i sprężystym, żołnierskim krokiem pomaszerował
w stronę domu.
Catherine włożyła na siebie złocistą suknię i zarzuciła na
ramiona szal z cienkiego jedwabiu. Spojrzała w ogień płonący
w kominku i pomyślała o maleńkim dziecku, które nosi pod
sercem. Zamierzała powiedzieć Marcusowi, że wkrótce zosta­
nie ojcem. Ciekawe tylko, co on na to? - zapytała się w duchu.
Ucieszy się? Mam nadzieję. Tak bardzo chciała znów zobaczyć
jego radosny uśmiech...
Z błyskiem w oku spojrzała na męża, kiedy wszedł do jej
pokoju. Natychmiast jednak spoważniała, gdy zobaczyła jego
gniewną minę. Instynktownie wiedziała, że to nie najlepsza
pora na rozmowy o dziecku.
- Co się stało, Marcusie?
- Co? - powtórzył cynicznym tonem.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytała Catherine
zdławionym głosem.
- A może sama mi odpowiesz? - burknął. Niczym zwierzę
zamknięte w klatce, niespokojnie krążył po pokoju. - Przed
chwilą widziałem Alice. Wracała ze stajni. Czego tam szuka­
ła? Może chciała przywitać się z Melodią? Albo zaniosła coś
229
Archiemu. Nie, Catherine, mam niemiłe przeczucie, że cho­
dzi o coś innego.
Zatrzymał się zaledwie pół metra przed nią i popatrzył na
nią srogo.
- Mów prawdę - zażądał - i nie próbuj kłamać, bo tego na
pewno nie zniosę.
Catherine westchnęła z ciężkim sercem. Zdawała sobie
sprawę, że nie uda jej się utrzymać w tajemnicy obecności
Harry'ego w Saxton Court. Zebrała się więc na odwagę i smut­
no pokiwała głową.
- Nie spodoba ci się to, co teraz powiem.
- Zobaczymy - odparł krótko.
- Melodia nie wróciła sama. Sprowadził ją... jeden z żoł­
nierzy Monmoutha.
Marcus gwałtownie zmarszczył brwi.
- Możesz być bardziej szczegółowa w swoich wyjaśnie­
niach?
- Ów żołnierz... to Harry.
Przez długą chwilę Marcus stał jak skamieniały i wpa­ [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •