[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niej nawet nie odszedł, lecz uciekł. Uciekł ze strachu przed młodą dziewczyną, któ-
ra potrzebowała więcej, niż gotów był dać.
Teraz musi je odzyskać. Nie pocałunkami, lecz swoją postawą, swoim za-
chowaniem.
- Co masz przeciwko białym gołębiom, Grace?
- Głównie to, że nie są kaczkami - oznajmiła poważnym tonem, po czym roz-
ciągnęła usta w szerokim uśmiechu. - Wiesz, o co mi chodzi.
- Tak. %7łeby było skromnie, prosto.
- No właśnie. Ty też tak wolisz, prawda? Zwłaszcza że odlecisz do Chin, za-
nim jeszcze atrament zdąży dobrze wyschnąć.
Aż do tej pory nie zastanawiał się nad tym, co będzie pózniej. Ale właściwie
czego Grace oczekuje? %7łe złożą przysięgę i każde pójdzie w swoją stronę? %7łe on
będzie miał torby spakowane i po wyjściu z urzędu pojedzie prosto na lotnisko?
R
L
- Zanim zdąży wyschnąć? Bez przesady. Pomyślałem, że może dopiero naza-
jutrz. %7łe warto zachować pozory - dodał nerwowo. - My wiemy, że nasze małżeń-
stwo jest zwykłą formalnością, ale po co wszyscy mają wiedzieć?
Prawdę rzekłszy, chciał ogłosić światu, że Grace jest jego żoną. Tak jak zaw-
sze unikał dziennikarzy i złościł się, gdy jego zdjęcia trafiały do prasy, tak teraz
marzył o tym, aby najbardziej poczytne brukowce zamieściły informacje o ich ślu-
bie.
- Będą nam potrzebni świadkowie. No i zgodnie z tradycją powinienem mieć
drużbę, a ty druhnę. Może Posie by się nadawała?
- Na moją druhnę? Czy druhna to czasem nie osoba, która organizuje szalony
wieczór panieński, potem pomaga przy makijażu, niesie welon i łapie bukiet?
- W porządku, mogłabyś mieć dwie druhny. Biedna Posie sama ze wszystkim
by sobie nie poradziła.
- Dziękuję, ale jednak nie.
- Och, nie psuj zabawy. Wiesz, jaką frajdę by jej sprawiła różowa sukieneczka
z falbankami?
- Josh, proszę cię... - sprzeciwiła się Grace, próbując zachować powagę, ale
zdradził ją dołeczek w policzku.
- Myślisz, że róż jest zbyt kiczowaty?
- Lepiej nie pytaj, co myślę.
- Wiesz, że mała ci tego nie wybaczy? Kiedy będzie starsza, spyta: Mamo,
dlaczego nie byłam twoją druhną?". I co jej powiesz? - Urwał. - Gdzie Posie?
- Zpi. W pokoju na górze, żeby nikt jej nie przeszkadzał. - W tym momencie z
elektronicznej niani na biurku doleciało gaworzenie. - Właśnie się obudziła. Muszę
iść.
Złapał ją za rękę.
- Nie kłopocz się ślubem, Grace. Ja się wszystkim zajmę.
- Wydawało mi się, że masz jakieś spotkania w Londynie?
R
L
- Poradzę sobie. A ty zastanów się, w czym wystąpisz.
- Zaniosę do pralni te granatowe spodnie z żakietem. Będą w sam raz.
ROZDZIAA DZIESITY
Uwierzył jej. Widząc jego zaskoczoną minę, Grace wybuchnęła śmiechem.
- %7łartowałam. No dobra, idę wykąpać małą. Możesz zająć jej uwagę plasti-
kowymi kaczuszkami, jeśli obiecasz więcej nie wspominać o druhnie Posie.
- Prosisz o moją pomoc?
- Udowodniłeś, że z przewijaniem sobie radzisz. Teraz czas na mycie. Chyba
że nie masz czasu?
- Mam. Dziękuję.
- Jeszcze nie dziękuj.
- Och, nie mów, że to takie trudne.
Jej uśmiech świadczył o tym, że powiedział coś bardzo głupiego. Nie szkodzi.
Byleby się jak najczęściej uśmiechała.
- Rozbierz ją - poprosiła Grace, gdy doszli na górę. - A ja napuszczę wody.
Rozbierz. Aatwo powiedzieć. Kiedy Grace wróciła do pokoju, wciąż zmagał
się z maleńkim kaftanikiem.
- Wy się tu bawicie, a tam woda stygnie - powiedziała, opierając się o framu-
gę drzwi. Najwyrazniej widok dorosłego mężczyzny pokonanego przez dziecko
sprawiał jej przyjemność.
- Wcale się nie bawimy - zaprotestował Josh. Przy zabawię by się tak nie
zmachał. - Ona... - Ona była taka malutka, a on miał tak wielkie łapska. - Po prostu
jest taka maleńka...
- Nie żartuj. To wielki ruchomy klocek! - Grace z wprawą podniosła dziecko,
pocałowała je, następnie zdjęła mu kaftanik. - Szkoda, że nie widziałeś Posie zaraz
R
L
po urodzeniu! Wtedy była kruszynką! - Ugryzła się w język; nie chciała czynić
Joshowi wyrzutów.
- %7łałuję, że mnie nie było.
Tak, żałował, że nie trzymał Grace za rękę, nie ocierał potu z twarzy, nie robił
tych wszystkich rzeczy, jakie mężczyzni robią, by ulżyć ukochanym kobietom, któ-
re rodzą im synów i córki. Ale nawet gdyby przyleciał z Australii, to nie on byłby
przy jej łóżku, lecz Phoebe i Michael.
- Wiesz - pogładziła go po ramieniu - kiedy pierwszy raz Phoebe pozwoliła
mi wykąpać małą, byłam pewna, że ją upuszczę.
Te proste słowa - kiedy Phoebe pozwoliła mi" - najlepiej świadczyły o tym,
że doskonale go rozumie.
- Potem się nauczyłam: uchwyt musi być mocny, a zarazem delikatny - cią-
gnęła. - Też się wkrótce nauczysz.
Usiadła na stołeczku. Najpierw, trzymając Posie na kolanach, umyła jej buzię,
dopiero po chwili zanurzyła małą w wodzie. Dziewczynka natychmiast zaczęła ko-
pać nóżkami. Josh, który stał na końcu wanienki, z żółtą kaczuszką w ręku, został
cały ochlapany.
Posie zapiszczała z uciechy, a kiedy on pochylił głowę, żeby spojrzeć na mo-
krą plamę na koszuli, ponownie machnęła nóżkami, tym razem mocząc mu głowę.
Woda spływała mu po szyi i plecach. Po raz drugi w dniu dzisiejszym ociekał wo-
dą. I po raz drugi w dniu dzisiejszym on i Grace zanosili się śmiechem.
Pół godziny pózniej radosna Posie miała na sobie biały kaftanik i niebieskie
śpioszki, a on sam, mokry jak nieszczęście, wybierał się do sutereny. Grace zarzu-
ciła mu na szyję ręcznik, który grzał się na kaloryferze.
- Następnym razem będziesz wiedział, co cię czeka.
Napięcie, które od jego przyjazdu do Maybridge było stale wyczuwalne, wy-
parowało podczas kąpieli.
R
L
- To znaczy, że wiedziałaś? - spytał z udawanym oburzeniem, wskazując na
mokrą koszulę i spodnie.
- Myślisz, że dlaczego ustawiłam się po drugiej stronie?
- Rozumiem.
Posie siedziała na rękach swojej mamy. Pochyliwszy się, Josh połaskotał cór-
kę w brzuszek, potem pocałował w główkę.
- Wiesz, maleńka, twoja mamusia niezle mnie urządziła.
- To taki rodzaj inicjacji - powiedziała ze śmiechem Grace. Po chwili spo-
ważniała. Patrzyli na siebie tak, jakby nie było dziesięcioletniej przerwy. Jakby
nadal byli młodzi, wolni, pełni marzeń.
On miał dwadzieścia jeden lat i właśnie zamierzał wyruszyć w podróż życia.
Ona zeszła do niego na dół z prezentem pożegnalnym: spinkami do mankietów,
które sama wykonała. Ale nie byli w stanie się pożegnać. Jej wielkie zielone oczy
spowodowały w nim wybuch namiętności; żadne z nich nie miało chęci ani siły mu
się oprzeć. Teraz też czuł pokusę, nawet większą niż przed laty, ale był starszy i po-
trafił odczytać wszystko, co wyrażały jej oczy.
A wyrażały potrzebę bliskości oraz strach - przed zmianą, przed rozstaniem.
Tylko tym razem nie bała się rozstania z nim, lecz z Posie.
Cofnął się, zanim uczyni coś, co wprawi ich oboje w zakłopotanie. W holu
natknął się na Dawn.
- Chciałam spytać, jak sobie poradziłeś. Ale twój wygląd wszystko mówi -
rzekła ze śmiechem. - Masz dziś wyjątkowo mokry dzień.
- Nie narzekam. - Zdjął z szyi ręcznik i przetarł nim włosy.
- Ciesz się każdą chwilę, Josh. Dzieciaki tak szybko dorastają. Aha, twoja
mama wspomniała coś o wynajęciu niani z agencji.
- Prędzej by nam się przydała organizatorka ślubów. Chociaż nie. Grace nale-
ga, żeby było skromnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]