[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na czarno pasa\er.
- Czy widzi pan, kto obok niego siedzi? - zapytał ponownie
Keane.
Samochód przyśpieszył biegu. Duchowny, pełen widać troski o los
sierot z Dingle, uśmiechał się dobrodusznie i wyprostował dwa palce
wysoko uniesionej ręki. Limuzyna zniknęła za zakrętem.
- Czy to było błogosławieństwo? - zapytał sklepikarz.
- Czy ja wiem? - Sędzia Comyn wzruszył ramionami. - Mam
Strona 133
Forsyth Opowiadania.txt
co do tego wątpliwości.
- Nie rozumiem, dlaczego ten facet jest tak dziwnie ubrany -
zdziwił się Lurgan Keane.
- Bo jest duchownym - odpowiedział mu sędzia.
- Nic podobnego - obruszył się sklepikarz. - To jest ten
farmer z Waxford.
PASTERZ
Czekałem na sygnał startu z wie\y kontrolnej. Oglądany przez
kopułę z pleksiglasu otaczający mnie niemiecki krajobraz był biały,
ostro obrysowany poświatą grudniowego półksię\yca.
Kiedy skręcałem swoim małym samolotem myśliwskim DH-100
Vampire na pas startowy, widziałem z tyłu druty ogrodzenia bazy
lotnictwa Jej Królewskiej Mości. Za nimi rozciągało się płaskie,
pokryte śniegiem pole zakończone linią sosnowego lasu. Mimo \e był
on oddalony ode mnie o trzy kilometry, powietrze było tak przejrzyste,
\e mogłem niemal rozró\nić poszczególne drzewa.
Czekałem na głos kontrolera w słuchawkach. Przede mną był pas
startowy - gładka, czarna wstęga asfaltu, obramowana podwójnym
pędem jaskrawych świateł punktujących oczyszczoną przez śnie\ne
pługi drogę. Poza zasięgiem świateł piętrzyły się ogromne zwaliska
porannego śniegu, zamarzłego ju\ na kamień po odrzuceniu przez
pługi. Daleko na prawo, pomiędzy hangarami, które właśnie zamykali
na noc zakutani w ko\uchy mechanicy, stała niczym samotny roz-
jarzony świecznik smukła wie\a kontrolna.
Wiedziałem, \e jest w niej ciepło i wesoło. Personel czeka tylko na
mój odlot, \eby zakończyć dy\ur, wskoczyć do samochodów i pojechać
na zabawę do kasyna. W kilka minut po moim starcie światła wie\y
zgasną i pozostaną ju\ tylko hangary - jak gdyby skulone w oczeki-
waniu mroznej nocy, osłonięte samoloty myśliwskie, uśpione cysterny
z paliwem, a nad tym wszystkim pulsujące, jaskrawoczerwone światła
lotniska, migające wśród bieli i czerni portu, sygnalizujące obojętnemu
niebu alfabetem Morse'a nazwę lotniska: CELLE. Ale tej nocy nie
będzie pilotów, którzy przelatując tędy chcieliby sprawdzić według
sygnału swój kurs. Była to bowiem Wigilia Bo\ego Narodzenia w roku
Pańskim 1957, a ja byłem młodym pilotem, próbującym zdą\yć na
świąteczny urlop do domu w Blighty.
221
Było mi więc spieszno. Na dyskretnie oświetlonej tablicy kontrolnej
dr\ały rzędy wskazników, a zegarek wskazywał godzinę dziesiątą
piętnaście. W kabinie było wygodnie i ciepło. Ogrzewanie włączyłem
na cały regulator głównie po to, \eby zapobiec oblodzeniu pleksiglasu.
Było tak, jak gdybym znajdował się w małym, ciepłym i bezpiecznym
kokonie, chroniącym mnie przed dotkliwym zimnem tej mroznej nocy,
które mogło zabić człowieka w ciągu minuty, je\eli się leciało
z szybkością tysiąca kilometrów na godzinę.
- ...Charlie Delta...
Głos kontrolera wyrwał mnie z rozmyślań. Odezwał się w słu-
chawkach z taką siłą, \e miałem wra\enie, i\ facet wrzeszczy mi
bezpośrednio do ucha. Ju\ sobie pewno wychylił kielicha albo
dwa, pomyślałem. Wbrew przepisom oczywiście. Ale co u licha,
przecie\ to Wigilia!
- Charlie Delta do kontroli - odpowiedziałem.
- Charlie Delta, zezwalam na start - usłyszałem.
Uznałem, \e nie ma ju\ co odpowiadać. Przesunąłem lewą ręką
lewarek gazu do przodu, prawą utrzymując wampira równo na
środkowej linii pasa startowego. Poza mną narastał niski ton silnika,
przeszedł w jęk, a potem cienki gwizd. Mój myśliwiec rozpędził się,
światła po obu stronach pasa migały coraz szybciej, a\ zlały się
w jednolitą linię. Maszyna stawała się coraz l\ejsza, jej dziób uniósł
się lekko, przednie koło straciło kontakt z asfaltem i przestało dudnić.
Po kilku sekundach tylne koła równie\ oderwały się od pasa
startowego. Utrzymywałem samolot nisko, nabierałem pędu, a\
spojrzenie na szybkościomierz powiedziało mi, \e przekroczyłem
dwieście dziesięć kilometrów na godzinę i zbli\am się do trzystu.
Kiedy zobaczyłem pod nogami koniec pasa startowego, poderwałem
wampira, zakręciłem łagodnym łukiem w lewo i jednocześnie pociąg-
Strona 134
Forsyth Opowiadania.txt
nąłem dzwignię podnoszącą podwozie.
Z tyłu pode mną odezwał się głuchy odgłos kół wpadających
w swoje przegrody, jednocześnie poczułem nagłe przyśpieszenie. Był to
skutek zmniejszenia oporu powietrza po wciągnięciu podwozia. Na
tablicy rozdzielczej zgasły trzy czerwone światła sygnalizujące opusz-
czenie kół. Trzymałem maszynę dalej w łagodnym, wstępującym łuku,
a tymczasem lewym kciukiem nacisnąłem guzik radia.
- Charlie Delta, opuściłem lotnisko. Podwozie wciągnięte i za-
trzaśnięte - zameldowałem przez maskę tlenową.
- Charlie Delta, w porządku, przejdz na kanał D - odpowiedział
kontroler i zanim zdą\yłem zmienić kanał, dodał: - Wesołych świąt!
Stanowiło to oczywiście pogwałcenie przepisów. Mimo \e byłem
wtedy bardzo młody i zdyscyplinowany, odpowiedziałem z miejsca:
222
- Dziękuję kontroli i \yczę nawzajem wszystkiego najlepszego -
po czym przestroiłem aparat na częstotliwość kontroli brytyjskiego
lotnictwa w RFN.
Nie uwa\ałem za konieczne przyglądanie się mapie przytroczonej
do prawego uda. Widniał na niej wykreślony błękitnym atramentem
kurs mojego lotu. Po odprawie u oficera nawigacyjnego w jego baraku
znałem go na pamięć. Zwrot nad lotniskiem Celle do kursu 265 stopni
i ciągłe wznoszenie się do wysokości ośmiu tysięcy metrów. Po jej
osiągnięciu utrzymywać ten sam kurs oraz prędkość osiemset siedem-
dziesiąt kilometrów na godzinę. Nawiązać łączność z kanałem D, by
wiedzieli, \e jestem w ich obszarze powietrznym, a następnie przelecieć
nad wybrze\em holenderskim na południe od Bevelandu, nad Morze
Północne. Po czterdziestu pięciu minutach lotu przełączyć się na kanał
F i poprosić kontrolę w Lakenheath o naprowadzającą falę radiową.
Po czternastu minutach powinienem znalezć się nad Lakenheath.
Potem ju\ miałem tylko słuchać instrukcji. Sprowadzą mnie do
lądowania przez radio. Czysta rutyna. Razem ze startem i lądowaniem
sześćdziesiąt sześć minut lotu. Wampir miał dość paliwa na osiem-
dziesiąt minut.
Skręcając nad lotniskiem Celle na wysokości tysiąca pięciuset
[ Pobierz całość w formacie PDF ]