[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łzawiące oczy.
I wtedy właśnie rzuciłem się do działania.
No, może rzuciłem się" nie jest najodpowiedniejszym słowem, ale brzmi lepiej niż
potknąłem się i kopnąłem". Chwiejnie poleciałem naprzód, a potem z całych sił
wymierzyłem kopniaka w najbliższą podporę, podtrzymującą olbrzymi kocioł.
Bardzo pragnąłbym móc wam powiedzieć, że było to częścią genialnego planu. Ale
nie. Chciałem jedynie zyskać trochę czasu. Zrobić cokolwiek.
Czułem się, jakbym uczestniczył w wypadku samochodowym. Wszystko działo się
bardzo wolno. A potem...
Jedna z podpór trójnoga przesunęła się ze zgrzytem.
Widziałem strażników; kaszląc i kichając, ruszyli ku mnie.
Kocioł zaczął się przechylać.
Ropuchowaty stwór, dotąd starannie dosypujący kolejne sole do ognia, upuścił weń
całą tacę proszków i odskoczył na bok, wprost na najbliższego strażnika, który zaklął i
poleciał do tyłu na modliszka.
Rzuciłem się w bok, uskakując przed kotłem. Proszki i sole zajęły się ogniem i
eksplodowały niczym miniaturowe fajerwerki.
A kocioł powoli, majestatycznie się przewrócił.
Nigdy nie zapomnę strażnika unoszącego ręce, jakby chciał powstrzymać olbrzymi
garnek przed upadkiem, i tego, jak kocioł cały czas opadał. Nie zapomnę stopionej
zawartości, rozbryzgującej się i wylewającej, a także krzyków stworzeń, których dotknęła.
Owa ciecz paliła, nie przestawała palić. Nawet kości.
Dławiłem się, nie mogłem oddychać. Zwiat wokół mnie wirował. Czułem łzy
spływające po policzkach, ale nie ustawałem.
Podniosłem z podłogi coś przypominającego nóż do filetowania i zacząłem rozcinać
więzy towarzyszy. Na pierwszy ogień poszła Jo. Przeciąłem liny krępujące jej skrzydła, a
potem pasek knebla.
Dzięki rzuciła.
Skrzydła wydyszałem. Powietrze. Wachluj. Powietrze. Przeszedłem do Jakon.
Jo skinęła głową, rozpostarła skrzydła i zaczęła nimi łopotać, odganiając od nas
duszący dym. Spod kraty wypływało świeże powietrze pewnie miało podsycać ogień.
Zachłysnąłem się nim, otarłem oczy i znów zacząłem piłować nożem sznury. Jakon sprawiała
wrażenie najżywszej z całego zespołu, wiła się i skręcała w więzach. Nim jeszcze
skończyłem, szarpnęła się, rozrywając ich resztki zębami.
A potem odsłoniła kły, warknęła i skoczyła na mnie.
Schyliłem się.
Wilcza dziewczyna przeleciała nad moją głową i rzuciła się na modliszka, który zbliżał
się ku mnie, unosząc tasak.
Jednym gniewnym uderzeniem oderwała mu głowę. Ciało zaczęło szamotać się ślepo
dokoła, wciąż wymachując gniewnie ostrzem.
Następnego uwolniłem Josefa. Krępujące go sznury były grube jak cumy okrętowe.
Oswobodziłem mu ręce, a potem wręczyłem nóż i kazałem samemu zająć się stopami. Zatarł
dłonie, skrzywił się, po czym przeciął liny dwa razy szybciej, niż ja bym to zrobił.
Kątem oka widziałem Jakon, strzegącą nas jak wilczyca szczeniąt przykucnęła z
wyszczerzonymi zębami i nastroszonymi włosami na głowie a także Jo, nadal wachlującą
skrzydłami. Chwyciła ze ściany pikę i dzgała każdego, kto próbował się do niej zbliżyć.
Niewielu się na to odważyło większość stworów kuliła się w kącie, starając się trzymać jak
najdalej od rozdzielającej nas ognistej rzeki.
Uwolniłem Jaia.
Przeturlał się niezgrabnie po ziemi.
Dopadła mnie parestezja oznajmił. Wszystko mnie boli i kłuje. Jestem też ci
głęboko, niezmiernie zobowiązany.
Nie ma sprawy odparłem.
Rozciąłem pasek knebla J/O.
Typowe rzucił. Mnie zostawiasz na koniec. Tylko dlatego że jestem najmniejszy.
Pewnie uważasz, że to uczciwe. Mmmfmmfmfmmmmmf... Ostatnie słowa zabrzmiały
dokładnie tak, bo wepchnąłem mu z powrotem knebel w usta.
Tak naprawdę rzekłem chciałeś powiedzieć dziękuję". Jeśli tego nie powiesz,
zapomnę o twoich więzach i umyślnie przypadkiem" zostawię cię tutaj.
Wyciągnąłem knebel. J/O oczy miał bardzo wielkie i bardzo okrągłe.
Dziękuję rzekł cichym głosikiem za to, że wróciłeś. %7łe mnie uratowałeś.
Dziękuję.
Bardzo proszę odparłem. Nie ma za co. Uwolniłem mu stopy i dłonie.
Dym zaczynał rzednąć, a ogień zachowywał się bardziej jak ogień niż jak Wezuwiusz.
Moi towarzysze zebrali się wokół mnie. Domyśliłem się, że sala ekstrakcji jest pod ochroną
potężnych zaklęć ognioodpornych płomienie nie ogarniały ścian, podłogi ani sufitu. I
zaczynały przygasać.
Musimy wyindywidualizować się stąd z największą możliwą chyżością oznajmił
Jai. Bez wątpienia nasz nagły rewolucyjny wybryk uruchomił niezliczone struktury
alarmowe.
Nie zdołamy się przebić przez cały statek dodała Jo. Ale wolę śmierć w bitwie
niż śmierć w kotle pełnym wrzącej krwi.
Nie zginiemy w bitwie ani we krwi oznajmiłem. Nie dojdzie do tego. Ale jedyne
drzwi są po drugiej stronie ognia.
Prawdę mówiąc w głosie J/O dosłyszałem lekką, zadufaną nutkę tu obok też są
drzwi, tyle że ukryte. Widziałem, jak jeden z tych wijących się stworów przeszedł przez nie,
gdy nas tu sprowadzili.
Jesteś spostrzegawczy pochwaliłem. Ale jak je otworzymy? Z pewnością chronią
je zaklęcia czy coś takiego.
Po drugiej stronie płomieni strażnik, który wciąż stał, i kilkanaście upiornych stworów
rozmawiali o czymś, patrząc na nas. Nie mogliśmy już liczyć na zaskoczenie. Musieliśmy
uciekać.
Josef wzruszył ramionami, potem splunął w dłonie, wyciągnął ręce i dzwignął.
Mięśnie na jego karku napięły się jak postronki. Sapnął z wysiłku i cofnął się. W miejscu,
gdzie krata stykała się ze ścianą, ujrzeliśmy zarys włazu. Uśmiechnął się szeroko, po czym
mocno rąbnął masywną stopą.
W ścianie ziała teraz spora dziura.
Zaklęcia zaklęciami rzekł a brutalna siła brutalną siłą. Ruszajmy.
Ci z nas, którzy nie mieli broni, zdjęli coś pośpiesznie ze ścian sali ekstrakcji.
Przystanąłem na moment i zabrałem z haka małą, skórzaną sakwę, wypełnioną jakimś
proszkiem.
Co to? spytał J/O.
Nie mam pojęcia odparłem. Ale przypuszczam, że właśnie to dodawali do ognia.
Coś jak proch. Nie zaszkodzi.
Skrzywił się.
Nie wydaje mi się, żeby to był proch, raczej jakaś dziwaczna magiczna mikstura, oko
kijanki czy coś w tym rodzaju. Lepiej to zostaw.
To zdecydowało. Wepchnąłem sakwę do kieszeni, a potem przeszliśmy przez dziurę i
znalezliśmy się w wąskim tunelu, niewiele szerszym od szybu wentylacyjnego.
J/O szedł pierwszy, nasz szereg zamykała Jakon. Reszta dreptała w środku, wpadając
na siebie w ciemności.
Nie śpieszyło ci się zauważyła Jo. Usłyszałem szelest piór, gdy złożyła skrzydła.
Przyszedłem, kiedy tylko mogłem. Co się z wami działo?
Zabrali nas do jakiegoś więzienia odparł J/O. Zamknęli w pojedynczych celach.
Nie wolno nam było z nikim rozmawiać, czytać ani nic takiego. A to żarcie... błe. W moim
znalazłem robaka.
Robaki były z niego najlepsze dodała Jakon. Nawet nie próbowali nas
przesłuchiwać. Wiedzieliśmy, że trafimy do garnka. Zawahała się i poczułem, jak drży.
Spotkałam Psinoża. Powiedział, że będziemy cierpieć, że osobiście tego dopilnuje.
Przypomniałem sobie ową upiorną, uśmiechniętą twarz.
Mnie powiedział to samo odparłem. Ponoć nadaje to paliwu maksymalną
wydajność. Cieszyłem się, że w ciemności nie widzą mojej twarzy.
Mieliśmy nadzieję, że po nas wrócisz oznajmiła Jo. Albo że dotrzesz do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]