[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyobrazni, a jednym i drugim zdolności niestandardowego
myślenia.
- A ty chcesz to zmienić. Bardzo dobrze. Nie poddawaj się,
walcz.
Spojrzała na niego z prawdziwą wdzięcznością.
- Cieszę się, że we mnie wierzysz.
- Serce mi od tego krwawi, ale muszę cię rozczarować - odparł
wesoło. - Po prostu mam nadzieję, że znajdzie się odważna,
niestandardowo myśląca kobieta, która wezmie pożyczkę, założy
jednoosobową firmę Złota Rączka i wyremontuje ci dom. A ja będę
miał święty spokój.
ROZDZIAA PITY
Josie w ułamku sekundy spostrzegła pierścionek. Trudno
zresztą byłoby go nie zauważyć. Poderwała się z krzesła i już była
przy Delainey.
- Wezmę od pani te dokumenty - zaofiarowała się.
Delainey celowo podała jej wypchaną papierami torbę w taki
sposób, by lewa dłoń była doskonale widoczna.
- O, ma pani pierścionek. A ja myślałam...
- Myślałaś, że nie mam, bo Sama nie było stać?
- On ma na imię Sam? Aadnie. - Josie nie odrywała wzroku od
jej ręki. Delainey z łatwością odgadła, co intryguje sekretarkę,
więc dodała niby od niechcenia: - Do tej pory nie nosiłam go w
pracy, bo plany małżeńskie uważam za moją prywatną sprawę, ale
skoro już się wydało...
Josie niemal pękała z podekscytowania.
- Pewnie musiało być pani trudno utrzymywać w tajemnicy
taką wiadomość.
Wcale nie, przecież sama o niej nie wiedziałam, pomyślała.
- Nie chciałam, by po firmie zaczęły krążyć plotki na mój
temat - odparła dyplomatycznie.
- To teraz zaczną. I to jakie!
Delainey zleciła jej posegregowanie przyniesionych
dokumentów i weszła do swojego gabinetu, lecz zamiast wziąć się
do pracy, zaczęła się zastanawiać, co Josie miała na myśli. Czyżby
zorientowała się, że pierścionek nie jest prawdziwy, a więc i
zaręczyny także? Delainey obrzuciła swoją dłoń krytycznym
spojrzeniem. Sam zle zrobił, wybierając coś tak rzucającego się w
oczy, do tego w dość kiepskim guście. I ten żółty kamień... Od razu
widać, że to tania podróbka. Niedobrze.
Kolejny błąd, na naprawienie którego było za pózno.
Bez przekonania dziobała widelcem w sałatce z kurczakiem.
- Mniej więcej tak sprawy wyglądają - dokończyła swoją
opowieść. - Muszę znów skorzystać z twojego pośrednictwa, tylko
tym razem potrzebuję ten dom sprzedać. - Akurat ty dobrze na tym
wyjdziesz, bo znowu dostaniesz prowizję. Właściwie mogłabyś...
- Dać ci z tego powodu rabat? - domyśliła się Patty, z którą
Delainey umówiła się na lunch w restauracji. - Nic z tego, raczej
powinnam obciążyć cię dodatkowymi kosztami. Przewiduję
poważne kłopoty. Kto zechce kupić dom, z którego poprzednia
lokatorka wyprowadza się po kilku dniach? Ludzie będą
podejrzewać, że tam straszy.
- Bo straszy. Upiorny sąsiad...
- Dobrze, przygotuję zawczasu wszystkie papiery. Jak już się
zdecydujesz na sto procent, wystarczy tylko podpisać. A teraz
lepiej powiedz mi coś o tym. - Wskazała na dłoń Delainey. -
Kompletnie mi to do ciebie nie pasuje.
- Nie sądziłaś, że mogę się... zaręczyć? - Ostatnio miała jakieś
problemy z tym słowem, podobnie jak ze słowem  narzeczony".
Obydwa, nie wiedzieć czemu, z dziwnym trudem przechodziły jej
przez gardło.
- Nie o to mi chodzi. Ten pierścionek nie jest w twoim stylu.
Dałabym głowę, że wolisz elegancką, wyrafinowaną prostotę.
- Chcesz powiedzieć, że jest okropny?
- Aż tak to nie... Ale subtelny to on nie jest, wybacz.
- Cóż, nie ja go wybierałam, tylko Sam.
Siedząca przed nią blondynka w zielonym kostiumie obrzuciła
ją przenikliwym spojrzeniem.
- Nigdy nie wspominałaś o żadnym Samie.
- Nie chciałam niczego rozgłaszać, zanim nie będę całkowicie
pewna.
- Aha... - Patty lekko uniosła brwi, na szczęście w tym
momencie odezwał się telefon komórkowy Delainey.
- Przepraszam, dostałam wiadomość. - Przeczytała ją i sięgnęła
po portmonetkę. - Wybacz, ale muszę wracać do biura. Sekretarka
pisze, że zjawił się jakiś klient i koniecznie chce się ze mną
widzieć.
W sekretariacie czekał na nią dobrze ubrany mężczyzna koło
pięćdziesiątki. Nie znała go i z całą pewnością nie był umówiony.
- Pan George Laurent do pani - zaanonsowała Josie.
Klient pospiesznie podniósł się z krzesła.
- Przykro mi, jeśli przeszkodziłem pani w posiłku.
Pan Conners wspomniał, że może pani być nieobecna w biurze.
Nie miała pojęcia, co Jason chciał osiągnąć, wysyłając do niej
klienta podczas jej przerwy na lunch. Czy klient był nieważny,
więc go zlekceważył, czy właśnie był ważny i miał się
zdenerwować na Delainey za to, że musiał na nią czekać? Jason
miałby wtedy pretekst, żeby udzielić jej nagany.
- W czym mogę panu pomóc, panie Laurent? - spytała, gdy
usiedli w jej gabinecie.
- Chciałbym zwrócić się do National City z prośbą o
krótkoterminową pożyczkę. Jestem właścicielem firmy, która [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •