[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bibuła le\ała zawsze pod jego prawą ręką.
Co zaś się tyczy podrzucania kart w wielkich biurowcach, to akcja ta od dawna straciła urok
nowości. Co z początku wydawało im się tak niebezpieczne, z czasem stało się najl\ejszą
częścią zadania. Szło się do ruchliwego domu, czekało na właściwa chwile i ju\ schodziło się
po schodach z odrobiną ulgi, bez ucisku w okolicach \ołądka, z myślą  znów się udało", ale
bez szczególnego podniecenia.
Najpierw Quangel sam podrzucał karty, towarzystwo Anny wydawało mu się nawet bardzo
niepo\ądane. Potem jednak jakoś samo przez się Anna stała się równie\ w tej pracy jego
czynną pomocnicą. Quangel przestrzegał, aby karty -jedna, dwie czy trzy, ile było napisanych
- stale następnego dnia były wynoszone z domu. Ale czasem nie mógł chodzić ze względu na
bóle reumatyczne w nogach, a poza tym ostro\ność nakazywała rozrzucać karty w odległych
od siebie częściach miasta. To wymagało długiej jazdy tramwajem i jeden człowiek w ciągu
przedpołudnia nie mógł temu podołać.
Dlatego Anna Quangel przejęła część tej roboty. Odkryła ku swemu wielkiemu zdumieniu, \e
o wiele bardziej denerwujące i meczące było stanie przed domem i czekanie na mę\a ani\eli
podrzucanie kart. Zawsze była przy tym bardzo spokojna. Wchodząc do upatrzonego domu
czuła się pewnie w strumieniu idących do góry i schodzących na dół, czekała cierpliwie
okazji i kładła szybko kartę. Była zupełnie pewna, \e nikt jej nie zaobserwował przy tej
czynności, \e nikt jej sobie nie przypomni i nie będzie mógł opisać jej osoby. I rzeczywiście
zwracała o wiele mniej uwagi ni\ jej mą\ ze swą ostrą, ptasią twarzą. Była zwykłą, małą
mieszczką, która spieszyła się do doktora.
Tylko jeden, jedyny raz przeszkodzono Quanglom w ich niedzielnym pisaniu. Ale nawet ta
przeszkoda nie wywołała najmniejszego podniecenia ani zamieszania. Jak było umówione, na
dzwięk dzwonka Anna Quangel cicho podeszła do drzwi i wyjrzała przez wizjer. Tymczasem
Otto Quangel spakował przybory do pisania i odło\ył zaczętą kartę do ksią\ki. Były na niej
dopiero następujące słowa: Wodzu, rozka\ - my słuchamy! Tak jest, słuchamy, staliśmy się
stadem owiec, które nasz fuehrer mo\e pognać na ka\dą rzez. Przestaliśmy myśleć...
Kartę z tymi słowami wło\ył Otto Quangel do podręcznika radiowego swego syna, który
zginął. A kiedy Anna Quangel weszła z dwojgiem gości, małym garbusem i ciemną, wysoką,
zmęczoną kobietą, Otto siedział przy swoim snycerstwie i wyrzynał biust chłopca. W robocie
tej posunął się ju\ powa\nie naprzód i rzezba stawała się zdaniem Anny coraz podobniejsza.
Okazało się, \e mały garbus jest bratem Anny - rodzeństwo nie widziało się ju\ niemal od
trzydziestu lat. Mały garbus pracował stale w Rathenow w fabryce narzędzi optycznych i
dopiero od niedawna został delegowany do pracy w Berlinie, jako specjalista w fabryce, która
robiła jakieś przyrządy dla łodzi podwodnych. Zmęczona, ciemna kobieta była jeszcze nigdy
nie widzianą bratową Anny. Otto Quangel nie znał dotychczas tych obojga krewnych.
Tej niedzieli z pisania ju\ nic nie wyszło. Zaczęta karta le\ała nie dokończona w ksią\ce
Ottonka. Mimo \e Quanglowie byli zazwyczaj niechętni wszelkim odwiedzinom przyjaciół i
krewnych, w imię spokoju, w którym chcieli \yć, ten nieoczekiwanie jakby z nieba spadły
brat i jego \ona nie sprawili im przykrości. Heffkowie byli na swój sposób równie\ cichymi
ludzmi, nale\ącymi do jakiejś sekty religijnej, która - jak wynikało z pewnego napomknienia -
była prześladowana przez hitlerowców. Ale nie mówili o tym, jak w ogóle starannie omijali
wszystko, co było związane z polityką.
Quangel słuchał ze zdumieniem, jak oboje, Anna i jej brat, Ulrich Heffke, wymieniali
wspomnienia z lat dziecięcych. Po raz pierwszy słyszał, \e Anna te\ kiedyś była dzieckiem,
dzieckiem samowolnym, zdolnym do zbytków i figli. Poznał swoją \onę ju\ jako prawie starą
pannę. Nigdy nie myślał o tym, \e wyglądała kiedyś zupełnie inaczej, jeszcze przed ponurym
\ywotem zaharowanej, poganianej słu\ącej, który pozbawił ją sił i nadziei.
Teraz, gdy rodzeństwo gawędziło ze sobą. widział małą, biedną wioskę w Marchii, słyszał, \e
Anna musiała paść gęsi, \e stale chowała się przed znienawidzonym kopaniem kartofli, za co
te\ obrywała lanie, i dowiedział się, \e była we wsi bardzo lubiana, poniewa\ odwa\nie i
stanowczo przeciwstawiała się wszystkiemu, co było jej zdaniem niesprawiedliwe. Przecie\
nawet kiedyś trzy razy pod rząd kulami śnie\nymi zrzuciła kapelusz z głowy
niesprawiedliwego nauczyciela i nigdy nie znaleziono sprawczyni. Tylko ona i Ulrich
wiedzieli o tym, ale Ulrich nie był skar\ypytą.
Nie, to nie były przykre odwiedziny, mimo \e napisali o dwie karty mniej ni\ zwykle.
Quanglowie byli zupełnie szczerzy obiecując Heffkom przy po\egnaniu rewizytę. Dotrzymali
te\ słowa. Po pięciu czy sześciu tygodniach odwiedzili Heffków w ich małym mieszkaniu,
które opró\niono dla nich w zachodniej części miasta, w pobli\u Nollendorfplatz.
Quanglowie wykorzystali te odwiedziny, aby wreszcie i w zachodniej części miasta podrzucić
kartę; mimo \e przy niedzieli biurowiec był mało o\ywiony, wszystko poszło dobrze.
Od tego czasu następowały wzajemne odwiedziny w odstępach mniej więcej
sześciotygodniowych. Nie były ju\ tak podniecające jak pierwsze, ale wnosiły jednak nieco
o\ywienia do \ycia Quanglów. Najczęściej Otto i jego szwagierka siedzieli milcząc przy stole
i słuchali cichej rozmowy dwojga rodzeństwa, którym nigdy nie znudziło się wspominać
dzieciństwo. Quangel był zadowolony z poznania i tej drugiej Anny; oczywiście nigdy nie
Strona 48
Kazdy_umiera_w_samotnosci_-_Hans_Fallada_(11103) [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •