[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nikt inny, lecz właśnie Wiśniowiecki położył podwaliny pod organizację Kozaków
zaporoskich. On to właśnie założył jako pierwszy na dnieprowej wyspie Chortycy pierwszą Sicz
Zaporoską warowny obóz Kozaków.
Bajda nie usiedział spokojnie w Czerkasach. Wkrótce starosta wypuścił się znowu
z Kozakami na kolejne wyprawy, w czasie których uwolnił tłumy jasyru, pobrał jeńców, a przy
okazji złu-pił Krym. Mołojeckie życie Wiśniowieckiego zakończyło się jednak
niespodziewanie w roku 1563, kiedy to ufny w swoją siłę postanowił napaść na Mołdawię.
Najpierw stanął po stronie despoty z wysp Samos i Paros Jana Heraklidesa i pomógł mu osiąść
na tronie w Mołdawii. Potem jednak pokłócił się z nim o pieniądze i postanowił osobiście zająć
Jassy i zostać hospodarem mołdawskim. Bajda był bowiem dalekim krewnym hospodara Stefana
Wielkiego panującego w latach 1457-1504.
Tymczasem jednak Mołdawianie zbuntowali się przeciwko Janowi Heraklidesowi i wybrali
na swego władcę Stefana Tomżę. Gdy Wiśniowiecki razem z ozakami przybył do Mołdawii,
został pokonany, a zdradzieccy Mołdawianie pojmali go i wydali sułtanowi tureckiemu.
Wedle legendy, Turcy chcieli ponoć darować Bajdzie życie; sam sułtan ceniąc jego męstwo,
ofiarował mu swoją córkę za żonę, jednak pod warunkiem, iż Wiśniowiecki przyjmie islam. Ma
się rozumieć jednak, że kniaz-watażka odmówił w mało parlamentarnych słowach. Twoja
doczka charoszaja, twoja wiara psia powiedział ponoć do sułtana, co tak rozzłościło
padyszacha, że kazał natychmiast powiesić go za żebro.
Jak mówi legenda, Dymitr nie byłby jednak Dymitrem, gdyby i na haku nie dokazywał
cudów męstwa i odwagi. Wedle dum ukraińskich, chwycił bowiem łuk i wisząc począł
strzelać do swych oprawców.
A jak strzelił Bajda z łuku
Trafił cara prosto między uszy
A carycę w potylicę
A carską córeczkę prosto w samą główeczkę
Tobie carze w ziemi gnić
A Bajdzie młodemu młodemu miód-gorzałkę pić!
podaje jedna z ukraińskich pieśni. Nic więc dziwnego, że Wiśniowiecki stał się na długo
bożyszczem Kozaków zaporoskich. Zresztą uszanowali go i Turcy, którzy pochowali go
z honorami w Stambule. Sam Maciej Stryjkowski, który w roku 1574 brał udział w poselstwie do
sułtana, widział ponoć w Stambule grób sławnego, stepowego mołojca.
Bracia Policzy
Hultajstwem, odwagą i bezczelnością, a także okrucieństwem, wyróżniali się spośród
wszystkich rozbójników województwa ruskiego bracia Policcy. Działalność ich, jak najbardziej
zbójecka, przypadła w połowie lat dwudziestych XVII stulecia, głównym zaś miejscem, wokół
którego dokonywali swoich swawoleństw okazał się Lwów. Policcy grabili i rabowali bez
miłosierdzia. Napadali na folwarki, młyny, ograbiali dwory, zabijali ludzi w mieście i co
najważniejsze uchodzili bezkarnie. Tak w samym mieście, jak i w okolicach nikt nie mógł czuć
się przed nimi bezpieczny. Zbójeccy bracia Jakub i Andrzej dobrali sobie liczną kompanię
z podobnych im obwiesiów, a w samym Lwowie mieli swego wypróbowanego człowieka
niejakiego Gąsiorowskiego, który w porę powiadamiał ich, czy to o sposobnościach do rabunku,
czy grabieży, czy też o szykującej się na nich obławie.
Jednym z głośniejszych rozbojów Polickich okazał się napad na folwark lwowskiego
mieszczanina Krzysztanowicza. Straszliwi bracia złupili go doszczętnie, pobrali liczne sprzęty
i kosztowności, zabili także przebywających tam trzech służących mieszczanina. Sam Andrzej,
liczący wówczas ponoć lat 17, nakazał usiec ich, a związane razem ciała wrzucić do studni.
Przez długie lata łotrostwa Polickich uchodziły bezkarnie. Nikt nie miał tyle śmiałości, by
złożyć w grodzie protestację przeciwko nim, nikt nie poważył się mierzyć ze zbójami, którzy
jezdzili w biały dzień po Lwowie, strzelali z pistoletów, pili po nocach i wszczynali bójki
w gospodach. Dla Polickich niczym było zabójstwo czy podpalenie. Starszy z braci, Jakub, zabił
kiedyś dobosza, który szedł z miasta. A coś ty za drab jeden spytał ponoć nieszczęśnika.
Jam nie żaden drab, jeno dobosz Jego Królewskiej Mości odrzekł zapytany. A wówczas Policki
porwał za szablę i uciął mu głowę.
Kres działalności Polickich nastąpił dopiero w roku 1625. Wówczas to obaj bracia wszczęli
wielką awanturę przed kościołem Bernardynów we Lwowie. Kiedy pijani krążyli po ulicach
miasta, strzelając co i rusz z pistoletów, nie spodobało się to niejakiemu Stanisławowi
Głębockiemu. Kiedy jednak wyszedł przed karczmę i począł wyzywać na pojedynek Polickich,
jeden z ich ludzi, niejaki Wojciech Ostrowski, strzelił doń z rusznicy. Sam jeno, sam wychodz,
nie ufaj w tę ruszniczkę! zawołał ponoć rozwścieczony Głębocki i porwał się do szabli.
Ostrowski zeskoczył z konia, starł się w walce z rozwścieczonym szlachetką, lecz wówczas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]