[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie miałam jednak czasu na rozwikłanie tej zagadki. Według zegarka ojca Dominika
została mi zaledwie minuta na powrót do ciała, w przeciwnym razie mogło się okazać, \e ju\
\adnego nie mam... co postawiłoby mój udział w jesiennych zajęciach klasy jedenastej pod
znakiem zapytania.
Otwór na szczęście nie znajdował się daleko od miejsca, w którym staliśmy. Kiedy
pochyliłam się nad nim, nigdzie nie mogłam dostrzec ojca Dominika. Słyszałam odgłosy
walki - brzęk tłuczonego szkła, odgłos spadających na podłogę cię\kich przedmiotów, trzask
drewna.
Widziałam równie\ swoje ciało rozciągnięte na dole, jakbym spała, i to tak głęboko,
\e cały ten zgiełk nie robił na mnie wra\enia. Ani drgnęłam.
Droga w dół wydawała mi się teraz du\o dłu\sza ni\ do góry.
Odwróciłam się do Jacka.
- Idz pierwszy - powiedziałam. - Opuścimy cię na linie...
Obaj z Jesse'em krzyknęli jednocześnie:
- Nie!
A potem poczułam, \e spadam. Naprawdę. Ni\ej i ni\ej, i chocia\ nie widziałam za
wiele, zauwa\yłam jednak, na czym wyląduję i, wierzcie mi, nie cieszyła mnie myśl, \e
rozbiję sobie...
Tak się jednak nie stało. Zupełnie jak w snach, w których się spada, w momencie
upadku otworzyłam oczy i zobaczyłam twarze Jesse'a i Jacka nad krawędzią otworu, który
ojciec Dominik wyczarował swoją recytacją.
Znowu byłam w swoim ciele. W jednym kawałku. Przekonałam się o tym, sięgając w
dół, \eby sprawdzić, czy nadal mam nogi. Miałam. Wszystko działało. Nawet guz na czole
znowu zaczął mnie boleć.
A kiedy w sekundę pózniej figura Marii Dziewicy - tej, o której Adam mówił, \e
płacze krwawymi łzami - spadła mi na brzuch, có\, to tak\e mocno zabolało.
- Tam jest - wrzasnęła Maria de Silva. - Bierz ją!
Słowo daję, mam dość ludzi, zwłaszcza martwych ludzi, którzy usiłują mnie zabić.
Paul ma rację: lubię dobre uczynki. Nic nie robię, tylko staram się pomóc ludziom i co dostaję
w zamian? Statuetką Marii Dziewicy w okolice pępka. To nie jest w porządku.
Chcąc okazać, jak bardzo nie w porządku, podniosłam rzezbę, wstałam i złapałam
Marię za tył sukni. Przypominając sobie zapewne nasze ostatnie spotkanie, usiłowała uciec.
Za pózno.
- Wiesz, Mario - odezwałam się tonem towarzyskiej pogawędki, potrząsając nią za
falbany, tak jak rybak potrząsa wielkim pstrągiem - takie dziewczyny jak ty działają mi na
nerwy. Nie chodzi tylko o to, \e wysługujesz się facetami, \eby odwalali za ciebie brudną
robotę. Wkurza mnie to, \e ci się wydaje, \e jesteś lepsza, bo pochodzisz z rodu de Silva.
Poniewa\ to jest Ameryka. - Złapałam garść jej lśniących, czarnych loków. - A w Ameryce
wszyscy jesteśmy równi, bez względu na to, czy nazywamy się de Silva, czy Simon.
- Tak? - krzyknęła Maria, rzucając się na mnie z no\em. Najwyrazniej zdołała go
odzyskać. - Có\, chcesz wiedzieć, co mnie denerwuje w tobie? Myślisz, \e tylko dlatego, \e
jesteś mediatorką, jesteś lepsza ode mnie.
No, w tym momencie szlag mnie trafił.
- Nie, to nieprawda - wycedziłam, uchylając się przed ciosem no\a. - Nie uwa\am, \e
jestem lepsza od ciebie, poniewa\ jestem mediatorką, Mario. Myślę, \e jestem lepsza, bo w
\yciu nie zgodzę się poślubić kogoś, kogo nie kocham.
W mgnieniu oka unieruchomiłam jej rękę na plecach. Nó\ upadł z brzękiem na
podłogę.
- A nawet gdyby tak było, nie kazałabym nikogo mordować po to, \eby móc wyjść za
kogoś innego. Poniewa\... - Mocno trzymając ją za włosy drugą ręką, pchałam ją w stronę
barierki przy ołtarzu - ...wierzę, \e podstawą udanego związku jest komunikacja. Gdybyś
więcej rozmawiała z Jesse'em, do tego, co się teraz dzieje, w ogóle by nie doszło. Chodzi o to,
\e to jest twój prawdziwy problem, Mario. Ktoś musi mówić. A ktoś inny musi słuchać.
Widząc, co chcę zrobić, Maria wrzasnęła:
- Diego!
Za pózno. Zdą\yłam ju\ grzmotnąć jej buziunią o poręcz przy ołtarzu.
- Rzecz w tym - wyjaśniłam, odchylając jej głowę, \eby ocenić rozmiar zniszczenia -
\e ty tak\e nie potrafisz słuchać, prawda? Uprzedzałam przecie\, \ebyś ze mną nie zaczynała.
Oraz - pochyliłam się, \eby móc szepnąć jej do ucha - sprecyzowałam, jak sądzę, \e masz
równie\ zostawić w spokoju mojego chłopaka. Posłuchałaś? Nie... nie... posłuchałaś.
Ka\demu słowu towarzyszyło uderzenie o barierkę. Okrutne, wiem, ale spójrzmy
prawdzie w oczy: nale\ało jej się. Suka próbowała mnie zabić, i to nie raz, ale dwa razy.
Dziewczyny wychowane w XIX wieku mają to do siebie, \e są podstępne. To trzeba
im przyznać. Wbić komuś sztylet w plecy, zaatakować we śnie to dla nich bułka z masłem.
Ale co do walki wręcz? No, w tym nie są za dobre. Bez trudu złamałam jej kark. Po
prostu nadeptując na szyję. Nie ma to jak sandały od Prady!
Szkoda, \e jej kark pozostanie w tym stanie tak krótko.
Gdy udało mi się zakończyć sprawę z Marią, rozejrzałam się, \eby sprawdzić, czy z
Jackiem wszystko w porządku...
Jak się okazało, niezupełnie. Och, Jackowi nic się nie stało.
Tyle \e pochylał się właśnie nad ojcem Dominikiem, o którym nie mo\na było
powiedzieć tego samego. Le\ał obok ołtarza jak zmięte ubranie. Przelazłam przez barierkę i
podeszłam do niego.
- Och, Suze - zawył Jack - nie mogę go obudzić. Myślę, \e on...
W tym momencie ojciec Dominik, z przekrzywionymi okularami na nosie, wydał jęk.
- Ojcze D? - Podniosłam jego głowę, kładąc ją delikatnie na swoich kolanach. - Ojcze
D, to ja, Suze. Czy ojciec mnie słyszy?
Ojciec D jęknął ponownie. Poruszył jednak powiekami, a to dobry znak.
- Jack, biegnij do tego złotego pudełka pod krucyfiksem, widzisz je? Wyjmij karafkę z
winem. Jest tam pewnie.
Jack szybko wykonał polecenie. Przysunęłam twarz do twarzy ojca Dominika i
szepnęłam:
- Wszystko będzie dobrze. Jeszcze trochę, ojcze D. Niech ksiądz się trzyma.
Moją uwagę odwrócił głośny trzask rozłupanego drewna. Rozejrzałam się po kościele,
czując jak zamiera we mnie serce. Diego. Gdzieś tu jest. Zupełnie o nim zapomniałam...
Jesse jednak pamiętał.
Nie wiem dlaczego, ale uznałam, \e Jesse został tam na górze, w tej niesamowitej
krainie cieni. Nie został. Prześlizgnął się ponownie do tego świata - prawdziwego świata - nie
zastanawiając się, jak sądzę, nad tym, co traci.
Z drugiej strony tutaj mógł sprać na kwaśne jabłko człowieka, który go zabił, więc
mo\e nie tracił a\ tak wiele. Wydawał się zdecydowany odpłacić mu pięknym za nadobne,
tyle \e, oczywiście, nie mógł, jako \e Diego ju\ nie \ył.
A jednak nigdy dotąd nie widziałam, \eby ktoś z taką determinacją dą\ył do celu.
Byłam pewna, \e Jesse nie zadowoli się złamaniem Feliksowi Diego karku. Nie, sądzę, \e
chciał mu co najmniej wyrwać kręgosłup.
Szło mu niezle. Diego był wy\szy ni\ Jesse, ale był tak\e starszy i nie tak zwinny.
Poza tym, wydaje mi się, \e Jesse miał lepszą motywację, \eby rozbić przeciwnika na miazgę.
O ile mo\na uznać, \e zawziętość, z jaką wywijał naje\onym drzazgami kawałkiem ławki,
celując w głowę Feliksa Diego, o tym świadczy.
- Proszę - wysapał Jack, podając mi wino w kryształowej karafce.
- Dobrze - powiedziałam. To nie była whisky, którą, jak sądzę, podaje się
nieprzytomnym, \eby ich ocucić, ale jednak coś, co zawierało alkohol. - Ojcze D... -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]