[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się wyswobodzić.
Jak na elegancką kobietę, jesteś wyjątkowo nierozsądna. Kaler zawrócił, by
jej pomóc.
Głupia i nierozsądna burknęła pod nosem. Nic dziwnego, \e nie zgadzają
mi się rachunki w ksią\eczce czekowej.
Kaler delikatnie wyplątał jej włosy z gałązek.
No, jesteś wolna. A teraz zawracaj i marsz do ogniska. Bo przewrócę cię tutaj
na ziemię i zacznę się z tobą kochać.
Chciałabym, \ebyś to zrobił. Od czasu, kiedy cię zobaczyłam i zakochałam
się w tobie, ciągle tego pragnę.
To było dawno temu.
Rzeczywiście, całe czterdzieści osiem godzin, no, mo\e kilka minut mniej lub
więcej.
Nonsens. Zakochałaś się w jakimś w miarę przystojnym facecie, który
pomógł odnalezć ci ojca i dziecko. Lekarzom i policjantom często się to przytrafia.
A co to dla ciebie za ró\nica czy ja coś czuję, czy nie?
śadna przyznał, ale jego dłonie zagłębiły się ju\ w gęstwinie jej włosów.
Kaler obiecywał sobie, \e ju\ jej nie dotknie. Zapomniał jednak, \e ta kobieta,
którą pieszczotliwie nazywał Hank, byłaby w stanie nawet świętego przywieść na
pokuszenie i sprawić, \e zapomniałby o wszystkich swoich zasadach i
postanowieniach.
Postanowienia. Do diabła, nie wtedy, gdy jej ramiona oplatają jego kark, a
piersi przywierają do jego klatki piersiowej. To ju\ będzie ostatni raz, powiedział
sobie. Pocałował ją w usta, smakując znany sobie zapach. Przesunął wargi ku jej
szyi.
Po dwóch ostatnich nocach wiedział, \e Leigh nadal lubi długie, omdlewające
pocałunki, a\ do utraty tchu.
Delikatnie drapała go w głowę, całowała koniuszki uszu. Uprzytomnił sobie, \e
i ona wie, jak sprawić mu przyjemność.
Dotknął dłonią jej piersi. Chocia\ miała na sobie tak cienką bluzkę, \e
wyczuwał ka\dą najmniejszą nawet wypukłość ciała Leigh, przeszkadzał mu nawet
ten cienki materiał. Chciał czuć jej skórę.
Wziął ją w ramiona i zaniósł na zacienioną kępę trawy. Nikt nie zdołałby ich
tutaj dojrzeć. Postawił ostro\nie na ziemi.
Trzymaj mnie wyszeptała. Jakoś tak... dziwnie słabo się czuję.
Moja mała, słodka Hank westchnął. Chyba nie potrafię przestać cię
pragnąć. Patrzył na nią z takim przejęciem, jak gdyby czekał na odpowiedz na
jakieś bardzo wa\ne pytanie.
Wygląda na to, \e ja te\ nie odparła.
Ręce jej dr\ały, gdy usiłowała rozpiąć mu guziki u koszuli, gdy ściągała ją z
niego. Dr\ały jeszcze bardziej, gdy rozpinała pasek u spodni i górny guzik
d\insów.
Teraz moja kolej wyszeptał między pocałunkami.
Gdy kładł ją na chłodnej, wilgotnej trawie, wiła się z podniecenia pod jego
dotykiem.
Pomału, kochanie, pomału uspokajał ją łagodnie.
Przesuwał dłonie wzdłu\ jej obna\onych piersi, brzucha, bioder. Jej jęki
podniecały go znacznie więcej ni\ najbardziej ekscytujące słowa, sprawiały, \e
przestawał ju\ panować nad sobą. Próbował myśleć o czymś innym o pumie,
sadach owocowych, zamieci śnie\nej. Ale naprawdę pragnął tylko Leigh, jej
dotyku, zapachu, słodyczy, jej cudownego śmiechu.
Walczył ze sobą, za wszelką cenę starając się opanować. Ale tak bardzo jej
potrzebował. Nie tylko fizycznie. Pragnął jej uśmiechu, spojrzeń. Jej zaufania.
Leigh wydawało się, \e nie zniesie dłu\ej dotyku dłoni Kalera na swoich nagich
biodrach. Nerwowo rozpinała zamek błyskawiczny u jego d\insów, by wreszcie
dotknąć jego ciała. Było gorące, nabrzmiałe, twarde.
Pociągnęła go ku sobie i objęła mocno jego kark. Całowała w usta, przytulała
się do niego z całej siły. Nie bronił się dłu\ej.
Poruszała się coraz szybciej i szybciej, wstrząsał nią dreszcz. Odetchnęła
głęboko. Wcią\ jeszcze lekko dr\ała. Uspokajał ją, delikatnie głaszcząc po
włosach. Szeptał słowa tak czułe, jakich nie mówił jeszcze nigdy \adnej kobiecie.
Leigh powtarzała imię Kalera, czując w sobie jego miarowe ruchy, a\ do
momentu gdy zespolili się ze sobą całkowicie. Krzyknął, opadł na trawę i oddychał
głęboko.
Robi się pózno, a my nie mamy koca opamiętał się po chwili. Przysiągł
sobie, \e to było po raz ostatni, choćby go to nie wiem ile miało kosztować.
Lepiej wracajmy, zanim przyjdzie po mnie ambasador z moim własnym karabinem
dodał.
Mam ju\ trzydzieści siedem lat i nie trzeba mnie pilnować odparła całując
go w ramię.
Ale on wcią\ uwa\a mnie za coś nikczemniejszego od karalucha.
Musisz przyznać, \e nie bardzo się starałeś, \eby zmienił zdanie.
Wierz mi, kochanie, to niemo\liwe.
A więc będę musiała znosić was takich, jacy jesteście.
Jeszcze tylko trzy dni odpowiedział.
Czy to znaczy, \e nie oczekujesz ode mnie niczego więcej? zapytała
ostro\nie.
Zawsze byłaś bystra zauwa\ył, przyciskając usta do jej warg. Oboje
wiemy, \e tylko tracisz czas starając się znalezć motywację swojego uczucia dla
niewiele wartego eksgliny bez przyszłości. Podał jej ubranie i wstał.
Zapomniałeś dodać, \e kiedyś będę ci dziękować za te słowa odrzekła
wciągając bluzkę.
Będziesz zapewnił, wmawiając sobie, \e głos jej tłumił materiał, a nie łzy.
Nie musisz mi mówić, co będę, a czego nie będę robić powiedziała cierpko.
Bez ciebie i bez ojca sama najlepiej wiem, co czuję, a czego nie.
A wiec ju\ teraz chciałbym cię prosić, \ebyś za mnie wyszła. Kaler chwycił
ją za ręce. Bardziej ni\ czegokolwiek w świecie pragnę co wieczór kłaść się obok
ciebie do łó\ka i budzić się rano trzymając cię w ramionach. I chcę opiekować się
tobą i twoim synem. Ale nie mogę.
Dlaczego? W głosie Leigh słychać było zaskoczenie.
Kiedy zejdziemy z gór, ty wrócisz do swego dawnego \ycia, kariery, ludzi,
którzy na ciebie liczą, doskonałej reputacji, syna, z którego chcesz być dumna.
Zasłu\yłaś na to. Najlepsze, co mogę zrobić dla ciebie i Daniela, to trzymać się od
was z daleka.
Czy ty nic nie zrozumiałeś? Kocham cię. Nigdy nikogo...
Przerwał jej, zanim zdołała wypowiedzieć słowa, których mogłaby \ałować.
Przerwał jej długim, namiętnym pocałunkiem.
Doprowadzę was bezpiecznie do stacji rezerwatu, a potem po\egnamy się, tak
jak \egnają się dwaj starzy przyjaciele, którzy mieszkają i zawsze będą mieszkać w
ró\nych światach.
W milczeniu wrócili na biwak. Leigh nie miała pojęcia, co powiedzieć, a Kaler
wiedział, \e nie ma ju\ nic do powiedzenia.
Rozdział 10
Kaler dorzucił trochę chrustu do \arzącego się jeszcze ogniska. Płomienie
strzeliły w górę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]