[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anna przekonała się, że zakochanie to bardzo absorbujący
stan, zajmujący cały dzień, stan, którego nie da się kontrolować.
Cała duma z własnego zdrowego rozsądku nagle okazała się
niewystarczająca do wytłumaczenia nowych emocji. Wszystko,
co dotyczyło Luke'a, zachwycało ją. Tak jakby jego imię
zostało wyryte w jej sercu.
Przypominała sobie ze zdumieniem, z jakim politowaniem
wysłuchiwała peanów Julii na temat przecudownie zbudowa
nego lokaja czy wspaniale wyrazistych, ciemnych oczu signora
Puglietti. Wtedy myślała, że kuzynka jest bardzo głupiutka.
Nagłe uprzytomnienie sobie, że sama się zakochała i że
owładnęła nią podobnie śmieszna obsesja na punkcie męskiego
uroku, stanowiło dla Anny wstrząsające odkrycie. Nie miała
wcześniej pojęcia, że można czuć coś tak głęboko lub być tak
wsłuchanym we własne emocje. To tak jakby uczyła się
nowego języka. Ciepłe brązowe oczy Luke'a, delikatne zmar
szczki wokół nich, kiedy się uśmiechał, silne ramiona, to
204
wszystko napełniało ją zatrważającą mieszaniną przyjemności
i podniecenia.
Z niedowierzaniem wspominała chwile, gdy wspólnie udali
się do Rundella i Bridge'a. Wtedy, o dziwo, wcale nie zwracała
uwagi na fakt, że jest z nim sama, nie odczuwała tak jego
bliskości. Jak mogła być tak niewrażliwa? Teraz obecność
Luke'a sprawiała jej niemal ból. Musiała się powstrzymywać,
by nie doprowadzać do sytuacji, w których mogłaby go dotknąć,
a kiedy się do niej uśmiechał, czuła, że odpowiada mu całym
ciałem.
Ale... Tak, istniało jedno wielkie ale. Luke zaproponował
jej układ, a nie prawdziwe małżeństwo, układ, który miał na
celu zapewnienie jej bezpieczeństwa i który miał wyraznie
określony finał - jej dwudzieste pierwsze urodziny. Nie prosił
o miłość. Gdyby nie była jego żoną, mogłaby przynajmniej
liczyć na to, że jej uczucia zostaną kiedyś odwzajemnione.
W obecnej sytuacji nie mogła nic zrobić. Koniec jest już
wyznaczony. W pazdzierniku, po urodzinach, dojdzie do unie
ważnienia ich małżeństwa. Może wtedy poczuje się oswobo
dzona, bo teraz, spętana nadzieją i perspektywą, że będzie jej
odebrana, czuła się jak na torturach. Anna westchnęła. Jak
mogła być tak głupia i zgodzić się na to małżeństwo?
Po wizycie Caroline Anna całą noc przewracała się na łóżku,
nie mogąc zasnąć. Wciąż padało, a ranek okazał się szary
i pochmurny. Anna zawsze lubiła tę porę dnia. Lubiła siedzieć
w łóżku i podziwiać rzezbę Adama i Ewy na szafie. Dzisiaj jednak
Ewa dodawała jej mniej otuchy niż zazwyczaj, Adam chyba jednak
zamierzał odrzucić jabłko, a wąż wyglądał naprawdę groznie.
Zaczęła myśleć o wizycie Caroline i od razu wrócił jej
zdrowy rozsądek. To oczywiste, że pani Simpson pragnie
złapać Luke'a w pułapkę, on zaś nie reagował na jej zaloty.
205
Co prawda, myślała, nie przestając się torturować, mógł czuć
się skrępowany obecnością żony i siostry, jednak rozum pod
powiadał jej, że to bezsensowne podejrzenia. Tak czy inaczej,
kiedyś między Lukiem a panią Simpson istniał jakiś związek,
to pewne. Nie wiedziała, czy odważy się zapytać o to Hester.
Jeszcze następnego ranka rozpatrywała ten problem, siedząc
w ogródku na kuchennym krześle i łuskając groszek. Obok
niej na niskim stołeczku stał kosz na łupiny, a na ziemi miska
na groszek. W fartuchu trzymała garść strąków.
Nagle przykrył ją czyjś cień.
- Już kończę, Emmy.
- To nie Emmy.
- L...Luke! - Anna drgnęła.
- Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem. - Odstawił kosz
i usiadł. - Chciałem z tobą porozmawiać.
- Och. - Anna ze zdwojoną energią zabrała się do obierania
groszku.
- Tak, o pani Simpson. Przykro mi, że padłaś ofiarą jej
impertynecji.
- Wyraznie tam przeszkadzałam. - Anna starała się mówić
tonem całkiem obojętnym.
- Nie, droga Anno - zaprzeczył Luke i ujął jej dłoń. Groszek
rozsypał się. -To pani Simpson była niechcianym gościem, nie ty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]