[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Przypomniałem sobie coś ważnego  natychmiast podjął Kamyk swój wątek
w mentalnej dyskusji.  Miedziany i Moneta. Pamiętacie, jak wam o nich opo-
wiadałem? Obaj byli. . . są z urodzenia Northlandczykami. Czupryny pomarań-
czowe jak ogień. Szare i niebieskie oczy. Moneta nigdy nie wspominał o jakichś
swoich predyspozycjach, ale Miedziany był. . . jest zarejestrowanym Wiatromi-
strzem. Czarnym, ale Wiatromistrzem .
 A więc wyjątki wcale nie muszą być wyjątkami  zastanowił się Koniec. 
Wygląda na to, że na sprawę dziedziczenia talentów patrzyło się przez całe stu-
52
lecia od złej strony. Może powinniśmy szukać w liniach rodowych cech właśnie
takich jak u tych dzieciaków?
 Moją linię możesz od razu sprawdzić  przekazał Stalowy.  Ja, a przede
mną nikogo. I pamiętaj, że przedtem oczy miałem piwne .
 Racja. Podstawy wątpliwe. %7ładen z nas, prócz może Promienia, nie zna tak
daleko swoich powiązań rodzinnych, żeby budować na tym jakieś teorie. Poza
tym, jak sprawdzić, czy pradziadek był ciemny, czy jasny?
 Coś jednak nie pasuje. Mamy w tej dziczy pokazny potencjał magiczny.
Większy niż w przeciętnym miasteczku na Południu. Spodziewałby się kto, że
talenty w Bukowinie rosną jak pleśń na chlebie, a tymczasem nikt tutaj o praw-
dziwej magii pojęcia bladego nie ma. W kronikach stoi: zza morza przypłynęli
wojownicy i magowie. Zajęli Smoczy Archipelag, a potem rozpirzyli w drobną
kaszkę te wszystkie luzne księstewka aż do gór. Gdyby na kontynencie żyli kie-
dyś zupełnie niezależni magowie, wynik wojen byłby może całkiem inny. Jak
pamiętam z lekcji, stosunek liczby żołnierzy był na niekorzyść Archipelagu. To
magowie dawali tę znaczącą przewagę. Gdyby nie oni, wszyscy byśmy mówili po
northlandzku .
Nic nowego jakoś nikomu nie przychodziło na myśl. Zastanawiali się jeszcze
długo, porządkując w głowach fakty i usiłując znalezć jakiś punkt zaczepienia.
Wreszcie doszli do wniosku, że wciąż wiedzą za mało. Należało w jakiś sposób
określić predyspozycje innych mieszkańców Miasta Na Drzewach, także doro-
słych. Z tym będzie zdecydowanie trudniej, bo żaden z dorosłych nie zechce prze-
cież zgadywać, pod którym kubkiem schowano orzeszek ani grać w  łapki . Pozo-
stawało jedynie zwyczajne  czytanie , czyli niedyskretne bebeszenie umysłów 
zajęcie, któremu stale mogli oddawać się Stalowy i Koniec, bez zwracania na sie-
bie uwagi. Zapowiadało się sporo żmudnej pracy, ale zawsze było to coś lepszego
niż snucie się bez określonego celu i sztuczne wypełnianie czasu monotonnymi
zajęciami. Kamyk pomyślał, że może właśnie dlatego wyprawiła ich Bogini do
tego zapadłego zakątka. Po to, by odkryli te zalążki talentów i nauczyli posia-
daczy pożytecznego ich wykorzystania. Może także po to, by odkryli tajemnice
magii i dokopali się aż do samego ich środka? Robota zapowiadała się na gigan-
tyczną niczym góra, do tego najeżoną całym lasem trudności. Tutaj nie lubiano
magów, oj, nie. . . Publiczne ujawnienie tylko pogorszyłoby sytuację, a ogłosze-
nie wyniku testów mogłoby być wręcz katastrofą. Albo nikt by im nie uwierzył,
albo w najgorszym przypadku odrzucono by wskazane dzieci jak chore na jakąś
zarazę. Kamyk westchnął tak ciężko, że zabrzmiało to jak jęk. Czy Matka Zwiata
nie za dużo od nich wszystkich wymaga? Czy nie mogła po prostu powiedzieć:
 jest tak i tak, a wy macie zrobić to i tamto ? Ale nie! Zagadki, półsłówka, jakieś
niezbyt jasne wskazówki, które nawet na zelówki się nie zdadzą. Pewnie patrzy
na nich teraz przez mur niebiański i podśmiewa się z nierozgarniętych ludzików,
miotających się na dole jak myszy, którym ktoś przykleił kawałki sera do ogonów.
53
Kiedyś Kamyk był religijny tak  na wszelki wypadek , jak znakomita większość
magów, a Matka Zwiata stanowiła dla niego postać dość odległą i nieokreśloną,
ale pozytywną. Po dramatycznych zdarzeniach w Pierścieniu Bogini stała się jak
najbardziej realna i mocno niepokojąca. Prawie czuł jej boski oddech na karku. . .
i chyba przestawał ją lubić.
* * *
Jagoda wyciągnęła przed siebie rękę, próbując chwytać białe płatki wirują-
ce w powietrzu. Zdawało się, że omijają jej dłoń, jakby były żywymi malutkimi
zwierzątkami, które boją się kontaktu z ciepłem ludzkiej skóry, ale na jej ramio-
nach i kapturze rosły śnieżne łaty.
 Znieg  powiedział stojący obok Pożeracz Chmur. Uniósł twarz ku górze,
skąd spływała niespodziana obfitość zimnego puchu. Mrugał, kiedy opadał mu
na rzęsy. Po jego nosie spływały kropelki wody z topniejących śnieżynek. Miał
osłupiałą minę psiaka, który po raz pierwszy w życiu widzi niepojęte dla siebie
zjawisko.
 Znieg  powtórzył Gryf jak echo. Zlizał kilka płatków, jakie uczepiły się
jego rękawa. Niczym nie smakowały.
Pożeracz Chmur węszył w powietrzu.
 Nie wiem dlaczego, ale zawsze wydawało mi się, że to powinno rosnąć na
ziemi.
Obserwator parsknął śmiechem.
 Jak pleśń? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •