[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dobranoc - rzekł i po chwili usłyszała stukanie jego butów na
schodach.
Pomyślała, \e tak biegnie człowiek, którego rozpiera radość.
Nie bardzo miała ochotę wracać do pracy, ale gdy nadszedł
poniedziałek, pojawiła się na oddziale wcześnie rano. Była wypoczęta
i uśmiechała się do wszystkich.
- Jak się udał weekend? - spytał Peter, gdy zostali sami.
- Mmm! - mruknęła, patrząc na niego rozmarzonym wzrokiem.
- Widzę, \e znowu masz powód, \eby być roztrzepaną - zauwa\ył
sucho.
Oprzytomniała od razu.
- Jaki powód? - zapytała, marszcząc czoło.
- Musiał się znowu pojawić jakiś chłopak w twoim \yciu, skoro tak
promieniejesz - stwierdził.
Nie powiedziała nic, tylko się uśmiechnęła.
- Siadaj - poprosił, wskazując miejsce przy swoim biurku. - Opowiem
ci krótko o nowych pacjentach, których jeszcze nie widziałaś. A więc
Erie Mcinnes...
- Wstał i wyciągnął dziennik choroby.
- Rana mia\d\ona prawej dłoni - poinformował ze współczuciem. -
Scott musiał niestety dokonać amputacji.
- Peter był tym zdarzeniem do głębi poruszony.
- Wyobraz sobie, \e on się zapowiadał na dobrego skrzypka, a teraz...
- To straszne - szepnęła.
- W jakim jest nastroju?
- Na pozór wszystko w porządku, ale sam nie wiem, co o tym myśleć.
- Westchnął z rezygnacją.
- Niewykluczone, \e on jeszcze niezupełnie sobie zdaje sprawę ze
swojej sytuacji, pomyśleliśmy więc ze Scottem, \e lepiej go będzie
potrzymać przez parę dni w separatce.
- Ale dlaczego sądzisz, \e się nie pogodził z losem? - spytała.
- Jest za bardzo spięty w sobie, przybrał jakąś dziwną pozę i nie chce
widzieć swojej dziewczyny.
Pokiwała ze smutkiem głową.
- Dobrze by było, \ebyś zajrzała do niego, mo\e uda ci się coś zrobić.
- Spróbuję - obiecała.
Zabrała się potem do swych codziennych obowiązków i wypełniała je
z uśmiechem. Wystarczyło jednak, \e weszła do pokoju Erica
Mclnnesa, aby od razu spochmurnieć.
Nie zauwa\ył jej, gdy otwierała cicho drzwi, dostrzegła więc na jego
twarzy strach i cierpienie, które zniknęły, gdy tylko ją zobaczył.
- Dzień dobry - powitała go pogodnym uśmiechem.
- Nazywam się Heather Langley i jestem pielęgniarką na tym
oddziale.
- A tak, mówiono mi ju\ o siostrze. To pani zwichnęła sobie
nadgarstek?
Patrzył na nią badawczym wzrokiem, a jego oczy przy tym dziwnie
błyszczały.
- Tak.
- Ale ju\ jest lepiej?
- Tak, du\o lepiej.
Zawsze była wra\liwa na los innych ludzi, a zawód, który wybrała,
dopomógł jej rozwinąć intuicję, zauwa\yła więc od razu, \e w oczach
młodego człowieka kryje się bezbrze\ne cier-
pienie, które próbował ukryć, nadrabiając miną i przybierając
beztroski ton.
Jak mo\na by mu pomóc? Co mo\na zrobić dla tego chłopaka, który
siedzi przy łó\ku wyprostowany, z głową hardo uniesioną do góry?
Jego oczy rzucały teraz wyzwanie, zrozumiała więc od razu, \e
niepotrzebna mu litość.
Miał delikatną twarz, jasne włosy i niebieskie oczy. Był szczupły i
zupełnie nie wyglądał na swoje dwadzieścia siedem lat. Stało się dla
niej jasne, \e nie zniesie współczucia. Doszedł ju\ trochę do siebie,
uznała więc, \e mo\e mu dopomóc wstrząs, który mógłby oderwać go
od koszmarnych wspomnień i wyzwolić od strachu.
- Na pewno miałam więcej szczęścia od pana - odezwała się.
- Nie amputowano mi przecie\ ręki.
Zaniemówił. Wszyscy do tej pory byli dla niego tacy mili, okazywali
współczucie, sympatię, a\ tu nagle przychodzi ta dziewczyna...
- I pani jest pielęgniarką? - wybuchnął.
- Jak pani mo\e być tak nieczuła na cierpienia innych? Straciłem w
tym wypadku wszystko, nie tylko rękę!
W jego oczach pojawiły się łzy. Heather tak\e czuła, jak łzy
napływają jej do oczu. Podbiegła do Erica i objęła go, on zaś
wyprostował się gwałtownie i próbował odepchnąć ją od siebie, ale
ona przytuliła go mocniej.
- śyjesz przecie\ - szepnęła.
- Czas przynosi ulgę w cierpieniu. Zobaczysz, \e staniesz jeszcze na
nogi.
Czuła jego łzy na swoim ramieniu. Pozwoliła mu się wypłakać, a gdy
uniósł głowę, podała mu chusteczkę.
- Komponujesz pewnie własne utwory - powiedziała.
- Taki talent to wielki dar.
Nic na ten temat nie wiedziała, ale okazało się, \e zgadła.
- Skąd siostra wie? - spytał o\ywiony.
- Większość muzyków przecie\ to robi? - powiedziała. Spojrzał na nią
z wdzięcznością.
- Pozwoliła mi siostra zobaczyć \ycie takim, jakie ono jest naprawdę.
Poło\yła mu rękę na ramieniu.
- Lepiej teraz trochę? - spytała. Bała się przez cały czas, czy nie
posunęła się jednak za daleko.
- Du\o lepiej - odparł. - Chciałem... bardzo podziękować. Powinna
siostra być psychiatrą.
Roześmiała się.
- Nie mam na to najmniejszej ochoty.
Poszła do gabinetu zabiegowego, czując, \e opuściły ją zupełnie siły.
Oparła się o umywalkę i spuściła głowę. Nie odwróciła się nawet,
słysząc, jak ktoś wchodzi do pokoju.
- Nic ci nie jest? - spytał cicho Scott.
Odwróciła się do niego twarzą i przytuliła mocno. Czuła, jak łzy
zalewają jej twarz.
- Dlaczego \ycie jest takie straszne? - wyszeptała.
- Masz na myśli Erica? Byłem właśnie u niego. Pokiwała głową.
- Pomyśl sam. Utalentowany skrzypek, na progu kariery.
- Ale ma jeszcze przed sobą inne mo\liwości. Sama mu to mówiłaś i
najwyrazniej mu to pomogło.
Odsunęła się od niego, patrząc mu prosto w twarz.
- Powiedziałam to, \eby mu dodać otuchy, tylko czy to wystarczy na
długo?
Wziął ją znowu w ramiona.
- Nie będzie to z pewnością łatwe, ale z czasem i z pomocą ludzi
powinien stanąć na nogach.
- Oby tak było - westchnęła.
- Nie powinnaś się do tego stopnia anga\ować - odezwał się po chwili.
- Robię, co mogę, ale nie bardzo mi to wychodzi. Jedyne,
co mi się jeszcze udaje, to uśmiechać się i zachować spokój przy
pacjentach.
Pocałował ją delikatnie.
- Wiem, jak to jest. Nie ma nic trudniejszego ni\ słuchać rozumu, a
nie serca, zwłaszcza wtedy, gdy serce upomina się o swoje prawa.
Jak dobrze, \e on mnie rozumie, ucieszyła się. Ta myśl pochłonęła ją
do tego stopnia, \e nie zauwa\yła zdziwienia, które się kryło w jego
głosie. Mówił to tak, jakby sam w tej chwili odkrywał nową prawdę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]