[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Lubi mnie! - Jessie uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Widzisz, tatusiu, ona mnie
lubi!
- Widzę.
- Morgana zawsze ma coś zimnego do picia.  Ana otworzyła małą lodówkę. -
Napijecie się czegoś?
- Chętnie. - Prawdę mówiąc, wcale nie chciało mu się pić, ale była to dobra okazja,
\eby jeszcze trochę pobyć w jej towarzystwie. Oparł się o blat i czekał, a\ Ana
wyjmie szklanki. - Sklep jest tam? - Wskazał na drzwi.
Skinęła głową.
- Tak. A tam jest magazyn. Morgana sprzedaje w zasadzie pojedyncze egzemplarze,
więc nie trzyma większych zapasów.
Boone sięgnął ponad ręką Any i dotknął listków rozmarynu na parapecie.
- Ona te\ się zajmuje takimi rzeczami?
Udała, \e nie czuje, \e się przy tym o nią otarł. Pachniał wiatrem i słoną wodą.
Pewnie byli z Jessie nad morzem i karmili mewy.
- Jakimi rzeczami? - zapytała.
- Ziołami i tak dalej...
- Coś w tym rodzaju. - Odwróciła się i poniewa\ stał zbyt blisko, stuknęła go szklanką
w pierś. - Piwo korzenne.
- Fantastycznie. - Czuł, \e to nie fair, ale wziął z jej rąk szklankę i nie cofnął się ani o
krok. Musiała przechylić głowę, \eby spojrzeć mu w oczy. - To mogłoby być niezłe
hobby dla mnie i Jessie. Nauczysz nas, jak hodować zioła?
- Dokładnie tak samo jak wszystko, co \yje - powiedziała, siląc się na spokój. - Z
troską, uwagą i miłością. Stoisz mi na drodze, Boone.
- Mam nadzieję. - Spojrzał na nią przenikliwie i dotknął jej policzka. - Anastasio,
uwa\am, \e powinniśmy...
- Umowa jest umową, kochanie! - Drzwi nagle się otworzyły. - Kwadrans odpoczynku
po dwóch godzinach pracy.
- Nie bądz śmieszny! Zachowujesz się, jakbym była jedyną kobietą przy nadziei na
całym świecie. - Morgana z westchnieniem weszła na zaplecze. Na widok gości, a
raczej obcego mę\czyzny, który przypierał jej kuzynkę do ściany, uniosła brwi.
- Bo jesteś jedyną kobietą przy nadziei w moim świecie - oświadczył Nash. - O, cześć,
Ano! Zjawiłaś się w samą porę. Musisz przekonać Morganę, \eby się oszczędzała. A
skoro ju\ tu jesteś, mogę... - Spojrzał na mę\czyznę stojącego obok kuzynki i nagle
się rozpromienił. - Boone?! Niech mnie wszyscy diabli! Boone Sawyer! Ty stary
skurczy... - Przerwał, bo Morgana trąciła go łokciem w \ebra. Przy stole,
wytrzeszczając oczy, stała mała dziewczynka. - ... byku - dokończył, przeszedł przez
pokój, wyciągnął rękę do Boone'a i klepnął go w plecy. - Co ty tu robisz?
- Dostarczam towar. - Boone z uśmiechem uścisnął mu rękę. - A ty?
- Próbuję przemówić \onie do rozsądku. Bo\e, ile to ju\ czasu? Cztery lata?
- Coś koło tego.
Morgana splotła ręce na brzuchu.
- Widzę, \e się znacie.
- Jasne, \e tak. Poznaliśmy się na zjezdzie pisarzy. To musiało być jakieś dziesięć lat
temu. Nie widzieliśmy się od... od pogrzebu Alice - przypomniał sobie Nash.
Przypomniał sobie te\ rozpacz i niedowierzanie w oczach Boone'a, kiedy stał nad
grobem \ony.- Co u ciebie?
- W porządku - uśmiechnął się Boone.
- To dobrze. - Nash uściskał go, a potem zwrócił się do Jessie. - A ty musisz być
Jessica?
- Aha. - Dziewczynka rozpromieniła się. Lubiła poznawać nowych ludzi. - Kim pan
jest?
- Jestem Nash. - Nash podszedł do niej i przykucnął. Z wyjątkiem oczu,
odziedziczonych po ojcu, mała była kopią Alice. Bystra, ładna, istny chochlik. Podał
jej rękę. - Miło mi cię poznać.
Jessica zachichotała.
- Czy to pan wło\ył Morganie dzieci do brzucha?
Trzeba było przyznać Nashowi, \e zamurowało go tylko na chwilę.
- Tak, przyznaję się do winy. - Ze śmiechem podniósł Jessicę. - Za to Ana będzie
musiała je wyjąć. A co wy robicie w Monterey?
- Teraz tu mieszkamy - odparła Jessie.  Jesteśmy sąsiadami Any.
- śartujesz?! - Nash spojrzał na Boone'a.  Od kiedy?
- Od ponad tygodnia. Słyszałem, \e i ty tu mieszkasz, więc miałem zamiar cię
odszukać, kiedy ju\ się rozlokujemy. Nie wiedziałem, \e o\eniłeś się z kuzynką mojej
sąsiadki.
- Ale ten świat jest mały - zauwa\yła Morgana i spojrzała na Anę, która nie odezwała
się, odkąd weszli do pokoju. - Chyba nikt nie zamierza mnie przedstawić, więc muszę
to zrobić sama. Jestem Morgana.
- Przepraszam. - Nash podsadził sobie Jessie na biodro. - Usiądz, Morgano.
- Nic mi nie...
- Siadaj! - odezwała się Ana, podsuwając krzesło.
- Widzę, \e zostałam przegłosowana  westchnęła Morgana i usiadła. - Jak wam się
podoba w Monterey?
- Bardzo - odparł Boone, a jego wzrok spoczął na Anie. - Bardziej ni\ się
spodziewałem.
- Musimy się spotkać - powiedziała Morgana.
Mo\e wtedy dowiem się ró\nych rzeczy, które Nash przede mną ukrywa.
- Bardzo chętnie.
- Ale\ kotku, ja jestem jak otwarta księga.  Nash cmoknął \onę w czoło, mrugając
przy tym do Any. - Czy to jest towar zamówiony przez Morganę?
- Tak. Zaraz wszystko rozpakuję. Chciałabym, \ebyś wypróbowała ten nowy fiołkowy
balsam do ciała, zanim go wystawisz. Przyniosłam te\ trochę więcej mydlanego
szamponu.
- To dobrze, bo ju\ sprzedałam cały zapas. - Morgana wzięła z rąk Any butelkę i
otworzyła ją. - Aadnie pachnie. - Roztarła na dłoni kilka kropel. - I ma przyjemną
konsystencję.
- Słodkie fiołki i irlandzki mech, przysłany przez tatę. - Ana podniosła wzrok znad
pudełek. - Nash, mo\e byś oprowadził Jessie i Boone'a po naszym sklepie?
- To dobry pomysł. Myślę, \e znajdziesz tu masę rzeczy z twojej działki - zwrócił się
Nash do Boone' a, kiedy szli do drzwi.
W progu Boone obejrzał się.
- Anastasio! - Poczekał, a\ spojrzy na niego, a potem powiedział z naciskiem: - Tylko
mi nie ucieknij.
- No, no... - Morgana uśmiechnęła się, kręcąc głową. - Chcesz mi o tym opowiedzieć?
- zwróciła się do Any, kiedy mę\czyzni i Jessie zniknęli za drzwiami.
- O czym? - Ana mocniej ni\ to było potrzebne szarpnęła taśmę klejącą pudełka.
- O tobie i o tym przystojniaku z sąsiedztwa, oczywiście.
- Nie ma o czym mówić.
- Moja droga, ja cię dobrze znam. Kiedy tu weszłam, byłaś nim tak zaabsorbowana, \e
nawet gdybym wywołała tornado, nie zwróciłabyś na to uwagi.
Ana zaczęła pospiesznie rozpakowywać buteleczki.
- Nie bądz śmieszna! Nie spowodowałaś tornada od czasów, kiedy po raz pierwszy
obejrzałyśmy  Czarnoksię\nika z Krainy Oz . [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •