[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zamierzam spędzić kolejnej nocy bez ciebie. - Klepnął ją w pośladek i
pociągnął do drzwi. - Chodz, pomogę ci.
Radosna jak ptak chwyciła z szafy pierwsze z brzegu ciuszki i zniknęła w
łazience. Po chwili zapukał Jack.
- Nie ma czasu na prysznic, Gino. Musimy zaraz jechać. Skrzywiła się do
zamkniętych drzwi i zajęła się sobą.
- Cóż za piękność! - Jack zaśmiał się cicho, gdy wyszła z łazienki w
szortach i koszulce, z mokrymi włosami sterczącymi na wszystkie strony.
- Cóż za błazen! - Pokazała mu język. W sypialni ułożyła włosy na
szczotce, czemu Jack przyglądał się z rozbawioną miną. - Lepiej? - Zerknęła
na niego spod oka.
- Zdecydowanie. Gina? - Oczy leciutko mu się zwęziły.
- Tak? - Na widok wyrazu jego twarzy poczuła, że nagle zaschło jej w
gardle.
- Zabierz pielęgniarski strój na poniedziałek.
Zdjęła z wieszaka uprasowany uniform, położyła go na łóżku i zaczęła
wrzucać drobiazgi do małej torby podróżnej. Czy niczego nie zapomniała?
W myśli sprawdziła zawartość i z haczyka na drzwiach ściągnęła kostium
kąpielowy.
- Tego nie potrzebujesz. - Jack przytrzymał jej rękę, a jego głos zabrzmiał
miękko i aksamitnie.
- Ale... - Zaniemówiła z wrażenia. Będą pływać nago? On chyba żartuje!
- Daj spokój, Gino. - Ujął ją pod brodę i odwrócił twarzą do siebie. -
Zacznij cieszyć się życiem.
- Jack... - jęknęła niemal rozpaczliwie.
- Tylko pomyśl: woda jak jedwab, blask księżyca i my bez ubrań...
Zaparło jej dech, po ciele przeszła fala żaru.
- Ktoś mógłby przyjść...
- Na pewno wcześniej go usłyszymy. A psy zawsze szczekają na gości.
- A jeśli włączymy muzykę i nie zorientujemy się, że ktoś idzie? - Gina
bezsilnie opadła w nogach łóżka. - Nie śmiej się! - zawołała groznie, gdy
dłonią zasłonił usta.
- Jesteś wstydliwa! - Zdumiony tym odkryciem podniósł ją i chwycił w
ramiona. - I taka słodka. Dlatego cię kocham. No chodz. - Cmoknął ją w
usta. - Nie marnujmy reszty tego weekendu.
Podreptała za Jackiem, powtarzając w myśli jego słowa. Dlatego cię
kocham". Na pewno powiedział to żartem, tylko tak sobie. Czemu więc
poczuła się bezbronna jak dziecko?
Po przybyciu do Wongaree zanieśli jej rzeczy prosto do sypialni Jacka.
- Przez telefon poprosiłem Helen, żeby przewietrzyła dom - powiedział,
stawiając torbę Giny na stoliku.
Gina z bijącym sercem prześlizgnęła się obok niego, aby powiesić ubrania
w garderobie.
- To śliczny pokój.
Rozejrzała się trochę oszołomiona. Sypialnia była urządzona w kolorach
zielonym i niebieskim. Oba zadziwiająco dobrze współgrały z białymi
ścianami i staroświeckimi lampami o szklanych kloszach.
- Taki gustowny i... miły - dodała, poruszona pełną uroku prostotą
wnętrza.
- Zanim się wprowadziłem, zmieniono wystrój wszystkich sypialni -
odparł, wzruszając ramionami. - W porządku? - Patrzył na nią wymownie.
- Chyba tak...
- Więc chodz tutaj.
Posłuchała go. Z własnej i nieprzymuszonej woli. Jej przepełnione
nadzieją serce drżało.
W niedzielny ranek budziła się powoli i leniwie, z poczuciem cudownego
bezpieczeństwa. Ramię miała przerzucone przez plecy leżącego na boku
Jacka.
Wymówiła szeptem jego imię i poruszyła się leciutko.
- Cześć. - Otworzył jedno oko. - Dobrze spałaś?
- Uhm. - Pieszczotliwie powędrowała palcami po jego szyi i wsunęła je w
puszyste włosy. - Chcę zobaczyć zimorodki.
- Ale marudzisz! - jęknął zaspanym głosem, ale Gina była pewna, że Jack
się uśmiecha.
Postawiła na swoim. Wzięli prysznic, szybko się ubrali i zeszli do kuchni.
- Karmisz je codziennie? - Oparta o blat przyglądała się Jackowi
krojącemu wyjęte z lodówki surowe mięso.
- Nie, ale kiedy mam trochę czasu, szykuję im prawdziwą ucztę. Chodz.
Może dzisiaj się zjawią.
Wyszła z nim na zewnątrz i z udawanym przerażeniem zatkała uszy,
ponieważ świergot ptaków był niemal ogłuszajmy.
- Oto nasza banda. - Jack położył kilka kawałków mięsa na drewnianej
poręczy i się cofnął.
Gina z zapartym tchem obserwowała zimorodka o brązowo-białym
upierzeniu, który ostrożnie zbliżył się do mięsa, przyjrzał mu się i chwycił
jeden kawałek. Następnie trzepnął nim o poręcz i dopiero wtedy go połknął.
- Dlaczego tak zrobił?
- Aapią głównie żywe kąski. Chcesz nakarmić jednego?
Chyba żartuje? Gina pośpiesznie zrobiła krok wstecz. Ptaszysko z takim
dziobem pewnie potrafi pozbawić palca.
- Wrabiasz mnie, Jack? - Zmierzyła go wzrokiem.
- Jakżebym śmiał! - Z miną niewiniątka zaczaj nucić urywek piosenki
Dzięki Bogu jestem wiejskim chłopakiem".
- Bardzo śmieszne! - Prychnęła pogardliwie. - Spróbuję. - Zacisnęła zęby i
wlepiła wzrok w mięso. - Pokaż mi jak.
- To łatwe. Odpręż się. - Położył kawałek mięsa na jej dłoni i wysunął ją
do przodu.
Gina zamarła - i natychmiast się zdumiała, ponieważ ptak tylko lekko otarł
się o jej rękę, chwytając kąsek.
- Fantastycznie! - Spojrzała na Jacka roziskrzonymi oczami. - Zróbmy to
jeszcze raz.
- Nie. - Przyglądał się jej z zachwytem. - Nie możemy rozbestwić tych
głodomorów, bo wejdą nam na głowę. - Rzucił resztę mięsa na trawę.
Sami zjedli na śniadanie słodkie babeczki i wypili kawę.
- Nic mi nie powiedziałeś o spotkaniu w Sydney.
- Poszło dobrze. Nasza prośba jutro rano zostanie rozpatrzona. Odpowiedz
dostaniemy może już we wtorek.
- Musiałeś wywrzeć na nich wrażenie. Przypuśćmy, że zatwierdzą ten
program. I co potem?
- Wydział zdrowia przydzieli nam duże furgonetki z pełnym
wyposażeniem i kierowcami. Jedna będzie krążyć na prowincji, a druga
zostanie w mieście. Nasz personel będzie jezdził nimi na zmianę. Krótkie i
częste dyżury to chyba optymalne rozwiązanie.
- Pamiętaj, że rodzice muszą współpracować.
- Będą. Na ogół nie są przeciwnikami szczepień, tylko o nich zapominają.
- A niektórzy pracownicy służby zdrowia lekceważą swoje obowiązki.
- Fakt. - Jack na ułamek sekundy zacisnął zęby.
- Pozwolisz, że zaplanuję na kolację coś szczególnego?
- Gina wstała i zajrzała go lodówki.
- Jasne, rozgość się.
- Chyba już mam to za sobą - stwierdziła żartobliwym tonem i chwyciła
kulkę z serwetki, którą Jack w nią cisnął.
- W lodówce jest prawie wszystko, czego potrzebuję. Braki zmuszą mnie
do twórczej improwizacji.
Uśmiechnęli się do siebie.
- Wolno spytać o menu?
- To niespodzianka. Najlepiej nie wchodz mi w drogę, gdy zacznę
marynować.
- Już uciekam. - Jack uniósł ręce i zaczął się wycofywać.
- Będę w stajni, gdybyś mnie potrzebowała. - Przelotnie ją uścisnął. - Ma
przyjechać weterynarz, żeby zerknąć na jednego z koni.
- Myślałam, że jesteś samowystarczalny. - Podeszła do zlewu, aby opłukać
naczynia.
- I słusznie. - Wyszedł, pogwizdując wesoło.
Wszystko było gotowe. Gina z zadowoleniem spojrzała na swoje dzieło.
Nakryła do kolacji w jadalni. Obrus, który znalazła w jednej z szuflad, był
z bladobrzoskwiniowego lnu. Podkreśliła jego prostotę bogato rzezbionymi
srebrnymi świecznikami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]