[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To tylko na to, żeby tam jechać i się przymierzyć. Dwa patyki starczą na benzynkę
do Międzyzdrojów?
- Ja nie jadę.
- Ale jej tam nie będzie, szefie. Ja, oczywiście, mogę jechać sama...
- A nie, jak jej nie będzie, to pojadę. Chciałbym zobaczyć fioletowe żyły. Tylko kto
nas wpuści za wrota? Bo pewnie strzeżone, zaalarmowane i w ogóle?
- Ona tam trzyma ciecia. Czy sieciową, nie zapamiętałam. Może rodzinę cieciów.
- Ach, domek oddzwiernego?
- Coś w tym rodzaju. Kiedy jedziemy?
- Na pewno jeszcze w tym tygodniu. Jutro. Tak, jutro mogę. Pani też może. Albo
pojutrze. Zobaczymy.
*
- Pani dyrektor...
- Błagam, niech pani tak nie mówi, kiedy wychodzę ze szkoły, przestaję być
dyrektorem!
- Dla mnie pani zawsze jest dyrektorem, a czy pani wie, że Kaczmarscy wyprowadzają
się całą rodziną?
Regina Kaliska, zwana czasami Aodzią Kaliską, zadała to pytanie i teraz wpatrywała
się w Agnieszkę intensywnie, a minę miała przy tym tak tryumfalną, że Agnieszka
pożałowała, iż musi ją rozczarować.
- Pani Reniu, przykro mi, ale nie wiem, kto to są Kaczmarscy i nie wiem, co wynika z
tego, że się wyprowadzają, nawet jeśli robią to całą rodziną.
- Oni mieszkają pod osiemnastym, na parterze. Na parterze.
Pani Kaliska najwyrazniej uparła się zrobić Agnieszce test na inteligencję.
- No to co, że na parterze? - Agnieszka powiedziała to i nagle załapała, o co chodzi
sklepowej Kaliskiej. - Ach, wiem! Pani Reniu, myśli pani, że można by naszą Różyczkę tam
przeflancować?
Renia Kaliska kiwała głową, jakby ją sobie chciała oderwać od tułowia.
- Podobno nie przesadza się starych drzew, ale o starych kwiatach nie ma żadnego
przysłowia - powiedziała. - Oni mają prawie dokładnie takie samo mieszkanie jak pani
Chrzanowska. Kaczmarscy. Taki sam rozkład, tylko salonik mniejszy o kilka metrów. A sama
pani wie, co jej robi to trzecie piętro.
- Wiem. Mnie też robi. Ale biedna Róża przez te wysokie schody czasem w ogóle nie
ma szans na wyjście. Pani Reniu, jest pani kochana.
- Trzeba pomagać ludziom starym - oświadczyła sklepowa Kaliska. - Zawsze mam
nadzieję, że kiedy ja będę stara, znajdzie się ktoś, kto nie pozwoli mi skapieć pod płotem.
- O to akurat może pani być spokojna, pani Reniu. Janusz jest dobrym chłopcem, ma
zasady i kocha swoją mamę. Wiem coś o tym, bo kiedyś rozmawialiśmy na tematy
zasadnicze.
- A co będzie, jak sobie wezmie żonę zołzę? - westchnęła mama Kaliska. - Wszystko
się może zdarzyć.
- Też prawda. Ale mądry chłopak będzie miał mądrą żonę, zobaczy pani.
- Pani Agnieszko! Pani mówi, jakby pani życia nie znała. Im lepszy mężczyzna, tym
gorsze małpy go chcą złapać. No, czasem są wyjątki. A czasem to kobieta jak złoto nie ma
nikogo - rzuciła nader cienką aluzję i przewróciła znacząco oczyma. - No, nieważne. Ale mam
dla pani jeszcze jedną wiadomość, mogę mieć swojskie wędliny ze świniobicia, czy pani
reflektuje?
- Jasne. Zawsze. Przecież pani wie, że jestem mięsożerna. Dzięki za pamięć. Pani
Reniu, to ja teraz pędzę do Róży z wiadomością.
- Za przeproszeniem, ja to bym radziła najpierw popędzić do administracji. Zanim nas
ktoś ubiegnie albo zanim administracja sama coś głupiego wymyśli. Niech pani zostawi te
zakupy u mnie na razie i leci do nich. Dzisiaj oni dłużej urzędują, jak raz.
- Róża mnie zabije, jak będę coś załatwiać za jej plecami.
- A kto pani każe jej od razu wszystko mówić?
Agnieszka, uderzona słusznością rozumowania pani Kaliskiej, zostawiła torby w
sklepie i udała się do administracji.
Panienka w administracji prawie ją wyśmiała.
- My tu nie jesteśmy władni załatwiać takie sprawy - powiedziała wyniośle. - Od tego
jest lokalówka, proszę pani.
- Ach, lokalówka. A co to... - Agnieszka już chciała zgryzliwie zapytać, czy taka jest
oficjalna nazwa odnośnego wydziału w odnośnym urzędzie, ale coś jej się skojarzyło.
Firlej. Firlej jest dyrektorem lokalówki, niezależnie od tego, jak brzmi jej oficjalna
nazwa!
No to damy szczurkowi szansę wykazania się dobrą wolą!
*
Szczurek - Mikołaj Firlej dostałby szału, gdyby się dowiedział, że ktoś go tak nazywa
- wykorzystując powrót Marceliny do względnie dobrego stanu, wziął wolne, przypilnował ją,
aby umówiła się z notariuszem Jerzym Brańskim i w doskonałych humorach udali się oboje
do Stolca, obejrzeć prezent od ciotki Jabłońskiej, obecnie Mrs Vtorkovsky. Początkowo
nastrój Mikołaja psuło idiotyczne tico, pożyczone z warsztatu jako samochód zastępczy -
zaufany mechanik, któremu powierzył swoje ukochane clio celem wymiany amortyzatorów,
dysponował tylko tym czymś. Jerzy Brański wprawdzie proponował, że zabierze ich swoim
samochodem, ale Firlej pominął to milczeniem. Gdzieś od połowy drogi zapomniał o
grymasach - zwyciężyły w nim wielkie nadzieje.
Kiedy dojechali na miejsce, nadzieje Mikołaja Firleja sklęsły. Dom nie był w stanie,
który mógłby go zadowolić.
Przede wszystkim, był to dom jeszcze poniemiecki. Urody średniej. Ostatni remont
generalny przeprowadzano tu zapewne jeszcze za Niemca. No, powiedzmy, w latach
sześćdziesiątych, bez tego prawdopodobnie już by się rozleciał. Ponure, szare domiszcze. Za
dużo daszków. Za dużo ganków. Za dużo schodów. Potworna liczba okien. Za małych.
Marcela, nie wiedzieć czemu, była zachwycona i wzruszona, aż jej się w oczach łzy
pojawiły. Z tymi łzami w oczach pokazywała notariuszowi jakiś gzymsik, na którym
wypatrzyła datę.
- Sto lat, czy pan to widzi? Ten dom zbudowano w tysiąc dziewięćset siódmym, za rok
będzie miał sto lat... Takie domy miewają dusze.
Notariusz uśmiechał się życzliwie, ale Mikołaj skrzywił się z niesmakiem.
- Niepotrzebnie tak się entuzjazmujesz, słodziaczku. Po pierwsze, nie wiadomo wcale,
czyje dusze się tu zagniezdziły, może mieszkała tu rodzina jakiegoś zbrodniarza, esesmana...
- Przestań, Mikołaj, błagam!
- A poza tym doprowadzenie tej ruiny do stanu używalności będzie kosztowało
majątek. Podobnie jak sadu. Ile tu jest terenu?
- Hektar równo. Dom zajmuje trochę więcej niż sto metrów kwadratowych z tej
powierzchni.
- Hektar zaniedbanego sadu, sama słyszysz. Oj, nie wiem, czy ten prezent nam się
opłaci...
Notariusz dziwił się sam sobie. Na ogół nie interesowało go zupełnie, co myślą
klienci, a tym bardziej osoby postronne. Ten tu palant o wyglądzie gryzonia jest osobą
postronną. Zdecydowanie postronną. Czyli jakby go tu nie było. Tymczasem on, Jerzy
Brański, notariusz i prawnik z wielopokoleniową tradycją, odczuwa prostą i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •