[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ale dziecko chyba było gdzieś w pobliżu i płakało, a ona rozmawiała z
Gwen, która teraz huśtała się bardzo łagodnie. Gdy otworzyła oczy, było
ciemno. Odwróciła się i spojrzała na fosforyzujące wskazówki budzika. Trzecia
trzydzieści. A więc to tylko sen. Przytuliła głowę do poduszki i znów usłyszała
płacz. To nie mógł być sen. Jamie...
Zerwała się z łóżka i w samej koszuli pobiegła do pokoju dziecka. W
przyćmionym świetle nocnej lampki zobaczyła stojącego przy komodzie
Lewisa.
Miał na sobie tylko trykotowe szorty i usiłował przewinąć Jamiego, który
zawzięcie wierzgał, machał rączkami i coraz głośniej zawodził.
- Wybacz - zaspanym głosem mruknęła Jo. - Znów obudziłeś się
wcześniej niż ja. Mogę ci pomóc?
- Już prawie skończyłem. - Odłożył kolejną higieniczną chusteczkę do
wycierania niemowlęcej pupy. - Mały jest wyraznie czymś rozdrażniony.
- Chyba ząbkuje. Wieczorem miał zarumienioną buzię. Przyniosę mu coś
do picia.
Zostawiła Lewisa zmagającego się z samoprzylepnymi plastrami pieluszki
i zeszła do kuchni. Napełniła wysterylizowaną butelkę przegotowaną wodą i
wróciła na górę. Lewis trzymał niemowlę oparte o bark. Teraz przełożył je w
zagłębienie ramienia i wziął butelkę. Przez chwilę było słychać tylko ciche
bulgotanie, gdy dziecko łapczywie piło.
- Becky mówiła, że w łazienkowej szafce jest calpol. Może powinniśmy
mu dać? - spytał Lewis.
- 73 -
S
R
- Czy ja wiem... Jak myślisz?
- Cóż, chyba nie zaszkodzi. To bardzo łagodny środek. - Lewis zerknął na
dziecko. - Już wypił, więc niech mu się odbije. Wez go, a ja skoczę po ten
calpol.
- Dobrze. - Ostrożnie wyjęła Jamiego z ramion Lewisa i niechcący
musnęła jego nagi tors. Dopiero pózniej pomyślała, że ta nocna scena była
prawie niewiarygodna. Ale teraz najważniejszą sprawą było uspokojenie
rozdrażnionego maleństwa.
Jamie dostał odrobinę calpolu i w końcu usnął. Jo delikatnie położyła go
w łóżeczku i wraz z Lewisem na palcach wyszła z pokoju. Na korytarzu musiała
przycisnąć rękę do ust, by nagle nie zachichotać. Lewis zauważył jej minę i
przystanął.
- O co chodzi?
- O nic - szepnęła. - Tylko to trochę zabawne, że lekarz i pielęgniarka nie
są pewni, czy dziecko może dostać łyżeczkę calpolu.
Lewis także dostrzegł komizm tej sytuacji i lekko się uśmiechnął.
- Bóg raczy wiedzieć, jak dają sobie radę młodzi rodzice - stwierdził. -
Ale teraz wracam do łóżka i tobie radzę zrobić to samo. - Zawahał się i dotknął
jej ramienia. - Dzięki za pomoc, Jo.
- Nie ma za co - zapewniła z uśmiechem. - Do zobaczenia.
Zasnęła prawie natychmiast. Tym razem spała mocno i nic jej się nie
śniło. Obudził ją dzwonek telefonu, lecz nie zdążyła odebrać, ponieważ zaraz
umilkł, a ona usłyszała przytłumiony głos Lewisa. Widocznie znów wezwano go
do szpitala. Przytuliła głowę do poduszki i westchnęła. Szósta czterdzieści pięć.
Przy odrobinie szczęścia może uda się pospać jeszcze kwadrans, zanim zbudzą
się dzieci.
- Jo! Obudz się! Przynieśliśmy ci śniadanie.
- 74 -
S
R
Otworzyła oczy i tuż przy swojej twarzy zobaczyła buzię Franceski. Za
siostrą stał Alistair, a za dziećmi - Lewis z tacą w rękach. Miał na sobie szlafrok
i wyglądał na zakłopotanego.
- Mamy dla ciebie sok pomarańczowy i grzankę - oznajmiła Francesca.
- I kawę - dodał Alistair.
- I kwiatka. Tatuś zawsze daje mamusi różę, ale nigdzie nie było róż, więc
zerwałam dla ciebie dzwoneczek, bo ja będę dzwoneczkiem w bajce o
kwiatuszkach.
W rogu tacy, w napełnionym wodą słoiku po dżemie, rzeczywiście stał
jeden fioletowy dzwonek.
- To bardzo miło z waszej strony. - Jo usiadła. - Ale naprawdę nie
musieliście...
- Musieliśmy - uroczyście oświadczyła Francesca. - Nasz tatuś w każdą
sobotę pozwala nam przychodzić rano do mamusi.
- Ale on rzadko jest w domu - powiedział Alistair. - A dzisiaj jesteśmy
wszyscy, więc chcieliśmy zrobić ci niespodziankę.
- Chyba nie masz nam tego za złe? - spytał Lewis.
- Oczywiście, że nie. - Jo odgarnęła z oczu grzywkę i zerknęła na tacę. -
Przyniosłeś coś dla siebie?
- Tak, filiżankę kawy.
- Mamusia zawsze wpuszcza nas do łóżka - z nadzieją w głosie
oświadczyła Francesca.
Jo prawie bez wahania odchyliła kołdrę.
- Wskakuj. Ty też, Alistair.
Dzieci nie potrzebowały dodatkowej zachęty i błyskawicznie usadowiły
się po obu stronach Jo.
- Ty też, wujku Lew - poleciła Francesca. - Tu jest dużo miejsca.
- Jeśli można, siądę na brzegu łóżka i wypiję kawę. Lepiej, żeby nie
wylała się na pościel.
- 75 -
S
R
Dzieci zadowoliły się tym argumentem i pomogły Jo rozprawić się z
posmarowaną marmoladą i pokrojoną na kawałki grzanką.
- Jamie już się zbudził? - spytała Jo słabym głosem. Nie miała ochoty ani
zmierzyć się z niestosownością sytuacji, ani spojrzeć Lewisowi w oczy.
- Nie - odparł Alistair. - Jeszcze śpi.
- W nocy był niegrzeczny - z oczywistym zadowoleniem obwieściła
Francesca.
- Coś o tym wiemy - potwierdził Lewis z ponurą miną.
- Troszkę marudził, ponieważ ząbki dawały mu się we znaki - wyjaśniła
Jo.
- On prawie nie ma zębów - oświadczył Alistair.
- Dopiero mu rosną i dlatego cierpi - powiedział Lewis.
- Słyszeliście niedawno dzwonek telefonu? - Jo spojrzała na dzieci.
- Tak. - Francesca wepchnęła do ust kolejny kęs grzanki. - To była
mamusia. Powiedziałam do niej  cześć", ale ona miała taki dziwny głos, jakby
płakała.
Jo pytająco zerknęła na Lewisa.
- Nic się nie stało - zapewnił pośpiesznie. - Wczoraj wieczorem
rozpoczęli tę nową terapię.
- Dlaczego mamusia mówiła tak śmiesznie? - spytała Francesca.
- Chyba dlatego, że bardzo za wami tęskni - odparł Lewis. Dzieci przez
chwilę analizowały tę odpowiedz, po czym
Francesca zmieniła temat tak raptownie, że Jo prawie zaparło dech.
- Wieczorem idziesz na bal, prawda, Jo? - spytała.
- Skąd wiesz?
- Od wujka Lew - wyjaśnił Alistair, ponieważ Francesca znów żuła
grzankę. Przełknęła ją i powiedziała:
- Wujek nam mówił, że masz śliczną sukienkę. Mogę ją zobaczyć?
- 76 -
S
R
- Myślę, że tak... - Jo czuła na sobie spojrzenie Lewisa i żałowała, że
dopiero się zbudziła i ma włosy w nieładzie.
- Przyjdziesz do mnie przed wyjściem? Mamusia zawsze tak robi, żeby mi
pokazać, co włożyła.
- Dobrze - zgodziła się Jo.
- Gdzie idziesz? - nieoczekiwanie spytał Alistair. Do tej pory prawie nie
brał udziału w rozmowie, zajęty przeglądaniem przyniesionej ze sobą
książeczki.
- Do klubu medyków.
- A z kim? - Alistair nagle okazał zainteresowanie.
- Zaprosił mnie jeden z lekarzy - odparła, unikając wzroku Lewisa.
- Wujek Lew jest lekarzem - oznajmiła Francesca. - Z nim idziesz?
- Nie, z kimś innym.
- Jak się nazywa? - drążyła sprawę Francesca.
- Jacobs.
- To głupie nazwisko - prychnęła dziewczynka. - Mamusia zawsze
wychodzi z tatusiem. Ty powinnaś iść z wujkiem Lew, a nie z głupim panem
Jacobsem. Głupi pan Jacobs, głupi pan Jacobs, głupi pan Jacobs... - wołała,
podskakując na łóżku.
- Dosyć, Francesco - rzekł Lewis stanowczo. - Uspokój się, bo
przewrócisz kawę Jo.
- I już obudziłaś Jamiego - skarcił siostrę Alistair.
. Z sąsiedniego pokoju rzeczywiście dobiegał coraz głośniejszy płacz
dziecka.
- Pójdę go... - odezwała się Jo, ale Lewis ją zatrzymał.
- Nie, skończ śniadanie. A wy idzcie do Jamiego i pozabawiajcie go przez
chwilę. Zaraz do was przyjdę. Wybacz tę wymuszoną rodzinną scenkę - dodał
ze skruszoną miną, gdy dzieci wybiegły z pokoju. - Uparli się, że zrobią ci
niespodziankę, więc postanowiłem nie stawać okoniem.
- 77 -
S
R
- Och, nic się nie stało - zapewniła pośpiesznie. - Prawdę mówiąc,
sprawiło mi to przyjemność. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •