[ Pobierz całość w formacie PDF ]
orzeł. Wybaczcie mi tę niewinną tęsknotę zasiedziałego przy biurku kontysty!
Zrozumcie mnie i oceńcie rzecz właściwie! - powiedział Heldenmut.
- Nie jesteśmy tu po to, żeby rozumieć - rzekł człowiek w nieprzemakalnym
płaszczu - lecz po to, aby sprawdzić zezwolenie, odnotować jego numer i datę
wydania. Kierowanie statkiem bez zezwolenia oznacza przestępstwo z
paragrafu 7 B aneksu karnego konwencji powietrznej z roku 1927 zawartej w
Sao Paulo. Oto pozew do Trybunału Międzynarodowego w Hadze.
Położyli papier na stole i odeszli bez pożegnania. Heldenmut nie zdążył
jeszcze przerazić się w pełni pozwem, kiedy do mieszkania wkroczyło dwóch
ludzi w mundurach policji.
- Panowie - zaczął sam Heldenmut - nie mam zezwolenia, bo nie jestem
statkiem. Chciałem sobie jedynie pofruwać, uganiając się za...
- Nie o to nam chodzi - oświadczyli policjanci. - Jesteśmy z Kompanii Ruchu
Powietrznego. Latał pan bez przepisowych świateł, nie wysuwając strzałek na
skrętach.
- Nie mam strzałek - tłumaczył Heldenmut.
- To jeszcze gorzej. Pojazd nie przystosowany do ruchu. Kto posługuje się
takim pojazdem, musi liczyć się z wypadkami i śmiercią innych osób. Będzie
pan odpowiadał za usiłowanie morderstwa. Proszę podpisać zeznanie.
Latający człowiek podpisał i poczuł się załamany. Dwóch innych panów w
mundurach Korpusu Granicznego oskarżyło go o nielegalne przekroczenie
granicy dzwięku.
- Człowiek nie może latać bezkarnie, Sabino - powiedział Heldenmut do
żony.
Zniechęcony, zwinął skrzydła i poszedł do knajpki Pod Starym Orłem , aby
tam, przy małym piwku, rozważyć, skąd wezmie pieniądze na adwokatów.
W traktierni nie zaznał samotności. Przysiadł się do niego mały człowieczek
o bystrych oczach i dużych uszach.
- Kłopoty panie Heldenmut? - zagadnął z zawodową wprawą
konfidencjonalnie.
- Pan mnie zna? - zdziwił się Heldenmut.
- Znać ludzi, to nasz zawód - wyznał człowieczek. - Pana czeka mnóstwo
przykrych spraw. Kilkaset lat więzienia nie mija jak z bicza trzasnął...
- Kim pan jest? - spytał latający człowiek.
Malutki odwinął klapę marynarki.
- Tajna policja. Napije się pan piwka?
Przynieśli piwko. Agent nachylił się nad stołem i szeptał:
- Porozmawiajmy jak dorośli ludzie, panie Heldenmut. Więzienie to nie
pensjonat. Zapewne się pan tego domyśla, a ja na to mogę nawet dać panu
słowo honoru. Jednak nie ma sytuacji bez wyjścia, kiedy ma się ludzi
życzliwych. Chcemy panu pomóc. Wszystkie pana przestępstwa pójdą w
niepamięć, do więzienia pana nie zamkną, sprawę zatuszujemy. Pan
odwdzięczy się nam drobiazgiem: będzie pan podfruwał do okien pewnych
ludzi, patrzał, co robią i słuchał, o czym mówią...
- Mam być donosicielem? - oburzył się Heldenmut. - Nie!
- Niech pan się dobrze zastanowi, panie Heldenmut - szepnął mały
człowieczek. - Tam nie znajdzie pan miejsca na fruwanie...
Uśmiechnął się i odszedł.
Mężczyzna w ciemnych okularach, który czekał na Heldenmuta przed
Starym Orłem , mówił:
- Drugi oddział sztabu może pana wyciągnąć z biedy, o ile okaże pan
wdzięczność. Pańskie skrzydła, wykorzystane właściwie, staną się dla pana
początkiem kariery, bogactwem...
W domu czekało pismo z wojskową pieczęcią. Wezwanie na ćwiczenia dla
zapasowych rezerwistów.
Za stołem dla komisji zgromadziło się wielu oficerów, cywilów i lekarzy w
białych kitlach. Heldenmuta badano, mierzono, prześwietlano, macano mu
skrzydła.
Rozmowy prowadzone były półgłosem, ale mimo to Heldenmut zdołał
posłyszeć zdanie jakiegoś dostojnika w generalskim mundurze:
- Gdyby mu tak przyprawić atomową głowicę...
Drżąc ze zdenerwowania opuścił Heldenmut gmach komisji poborowej. Był
blady, słaby i nie chciał już fruwać.
Z rozpaczą w duszy przestąpił próg zakładu fryzjerskiego.
- Ostrzyc? - spytał fryzjer.
- Nie. Zgolić - rzekł Heldenmut.
- Brodę?
- Nie. Skrzydła.
Fryzjer namydlił i zaczął ostrzyć brzytwę.
Jeremi Przybora
UPIORNY SYLWESTER
Na kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej otrzymaliśmy z
przyjacielem zaproszenie od hrabiego . na przyjęcie sylwestrowe w jego
dobrach %7ł. Zaproszenie to, trzeba podkreślić, powitaliśmy niechętnie, ponieważ
już wtedy poglądy nasze były postępowe, miejscami wręcz radykalne.
Perspektywa spędzenia Sylwestra i kilku dni Nowego Roku w twierdzy
feudalizmu, jaką były dobra y., nie nęciła nas zbytnio. Jeżeli więc nie
odrzuciliśmy zaproszenia, to tylko po to, by przy bażancie z rożna czy kieliszku
Xeresu nie szczędzić hrabiemu i jego zacofanemu, arystokratycznemu
otoczeniu dowcipnych i zjadliwych, chociaż siłą rzeczy nie pozbawionych taktu,
aluzji pod adresem ginącej kasty, jaką reprezentowali. Dlaczegóż bowiem
mieliśmy się pozbawić okazji do podgryzania korzeni feudalizmu, nawet jeżeli
miałyby one mieć smak bażanta?
Na stację N. przybyliśmy, mimo wyczerpującej podróży koleją, w
doskonałych humorach, zaprawionych taką dozą sarkazmu, że pobyt nasz w
dobrach %7ł. upamiętniłby się na długo we wspomnieniach hrabiego C, gdyby
okoliczności naszego spotkania z tym arystokratą nie przebiegły w sposób tak
zdumiewający, jak to się okaże wkrótce z naszego opowiadania.
Przed stacją N. czekały na nas sanie, zaprzężone w dwa gniade folbluty.
Bogato przez naturę wyposażone ogiery zdawały się być dwoma pegazami,
schwytanymi w zdobne janczarami siatki przez poetę kozła i bicza, wiernego
stangreta Nikodema. Oczywiście wiernego hrabiemu, nie nam. Ale czymże był
zaprzęg i woznica wobec zakutanej w dachy, szuby i lisiury pięknej hrabianki
Fryderyki, która puszczała oto lekkie obłoczki pary z tylnego siedzenia sań,
witając nas swym urzekającym uśmiechem. Miał ją hrabia z żony Włoszki,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]