[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Cóż to takiego, u diabła? Brzmi jak wskazówka dla turystów, którą drogą najbliżej do
Watykanu.
Gino wychylił do dna kieliszek i pokiwał głową.
- Smażona sałata. Jest świetna. Ale nie mogę ci wytłumaczyć, jak się ją robi;
musiałbym ci pokazać.
Właśnie wtedy Gina odwołano do kuchni, by ubił nieco coste di biete saltate, i Lloyd
musiał dokończyć wino samotnie. Był zadowolony, że nie potrzebuje nic mówić. Przyzywał na
pomoc całą swoją odwagę, by pozwoliła mu odwiedzić miejsce, gdzie zginęła Celia. Musiał
tam pójść. Nie chodziło mu o żadne śledztwo - to była pielgrzymka. Musiał wiedzieć, gdzie to
dokładnie się stało, by zacząć nad tym wszystkim panować i wreszcie coś zrozumieć. Wprost
nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jaki ból muszą odczuwać wojenne wdowy, wiedząc, że ich
mężowie polegli, a nie wiedząc dokładnie gdzie. Wydawało mu się wówczas, że miejsce, w
którym człowiek umiera, jest może nawet ważniejsze niż to, w którym się rodzi.
Stał na parkingu naprzeciwko McDonalda ze zwieszonymi po bokach ramionami,
przyglądając się okopconemu sadzą krawężnikowi. Niektóre z pobliskich krzaków również
były osmalone, dzięki czemu Lloyd mógł sam ocenić, z jaką wściekłością szalał tu ogień.
%7łałował, że nie wziął ze sobą kwiatów. Celia tak zawsze lubiła lilie.
 Cóż to za miejsce na śmierć! Jałowe i publiczne, wypełnione hałasem ruchu
ulicznego . W żaden sposób nie potrafił sobie wyobrazić, dlaczego wybrała takie ponure
otoczenie.
Spróbował zmówić modlitwę. Miał nadzieję, że jej dusza spoczywa w spokoju. Miał
nadzieję, że nie cierpiała. Miał nadzieję, że ona mu wybaczy, iż nie rozumiał, że cierpiała tak
bardzo, iż zapragnęła umrzeć.
I nadejdzie dzień, że z pewnością spotkamy się znowu. Amen.
Wracał do samochodu, gdy bocznymi drzwiami wyszedł z McDonalda jeden z
kucharzy i począł spiesznie iść w jego kierunku. Człowiek wielkiej tuszy, o szokująco
zezowatych oczach.
- Proszę pana! - wołał. - Proszę pana!
Lloyd poczekał na niego. Miał ponad pięćdziesiąt lat, siwe włosy i był cały spocony.
Towarzyszył mu zapach hamburgerów.
- Przepraszam, że panu zawracam głowę - powiedział wycierając dłonie o fartuch. - Ale
nie mogłem nie zauważyć, jak pan stał w tamtym miejscu.
- Nie jestem jednym z tych łowców sensacji, jeśli tak pan myśli - rzekł Lloyd. -
Kobieta, która zginęła w płomieniach... no cóż, była moją narzeczoną.
- Czegoś takiego właśnie się spodziewałem. No i widziałem BMW. Zwykła hiena
cmentarna raczej nie przyjechałaby takim wozem, żeby się pogapić.
Wyciągnął rękę.
- Bob Tuggey. Większość ludzi nazywa mnie Wujcio Tug.
- Lloyd Denman.
- Byłem tu, kiedy to się stało - powiedział Bob. - Próbowałem ją powstrzymać. To było
straszne.
- To pan przybiegł z gaśnicą? Bob spuścił wzrok i kiwnął głową.
- Próbowałem, niech mi pan wierzy, ale po prostu nie byłem dość szybki. Piętnaście
sekund wcześniej i być może mógłbym ją uratować.
Lloyd zerknął z powrotem w kierunku spalonych krzewów.
- Doceniam to, co pan uczynił.
- Widziałem, jak szła przez parking wymachując kanistrem. Powinienem był od razu
odgadnąć, co chciała zrobić.
Lloyd potrząsnął głową.
- Nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie odgadnąć jej zamiary.
- Byłem w Sajgonie - powiedział Bob. - Widziałem, jak jeden z tych mnichów oblał się
benzyną i podpalił. Ta młoda pani usiadła ze skrzyżowanymi nogami na ziemi, dokładnie tak
samo, jak zrobił to ten mnich, i wówczas już wiedziałem na pewno, co zamierza uczynić. Po
prostu nie byłem dość szybki.
- Cóż, tak czy owak, dziękuję - odezwał się Lloyd.
- Zaraz, niech pan posłucha... - powiedział Bob, sięgając do kieszeni koszuli. - Po tym
wszystkim znalazłem coś w krzakach. Miałem zamiar zanieść to wczoraj na policję, ale
zabrakło mi czasu. Musiało należeć do niej, a więc myślę, że najlepiej będzie dać to od razu
panu.
Między kciukiem a palcem wskazującym trzymał odbarwiony przez ogień, maleńki
złoty amulet. Wisiorek miał pęknięte oczko, jak gdyby został zerwany z łańcuszka lub
bransoletki. Jednak Lloyd nigdy nie widział go u Celii. Wszystkie jej amulety były
przylutowane przez jubilera; raczej mało prawdopodobne, by mogły odpaść. Z pewnością nie
dostała go od niego, a nigdy nie wspominała, by sobie coś takiego kupiła.
- Nie widziałem tego nigdy przedtem. - Zmarszczył brwi, trzymając go płasko na dłoni.
- Musiał należeć do kogoś innego.
Amulet miał kształt koła, w które wkomponowano jaszczurkę z wygiętą w bok głową,
podobnie wygięte były łapy i ogon. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •