[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że wyjechał za granicę. Bardzo się o was boimy. Nie wyglądali
na takich, którzy odpuszczają.
- Poczekajcie. Idę po niego. Jest nad jeziorem. Maluje.
Ręce trzęsły mi się, w głowie panował straszny zamęt.
Zaczęłam głośno nawoływać Bartka. Po chwili usłyszał mój
krzyk. Przybiegł natychmiast, przytulił mnie mocno.
- Co się stało, kochanie? Jesteś roztrzęsiona. Czy ktoś ci coś
zrobił, powiedział?
- Przyjechali twoi rodzice. Szukają cię gangsterzy.
- Wiedziałem, że wcześniej czy pózniej upomną się o mnie.
Poczekaj, zabiorę sztalugi i wracamy do domu. Uspokój się,
proszę.
- Jak mam być spokojna w takiej sytuacji?
- Minie trochę czasu, zanim znajdą mnie tutaj.
- Ile to jest: trochę? Musimy coś z tym zrobić, bo ja zwariuję.
- Spróbujemy. Może rodzice podsuną jakieś rozwiązanie.
Poszliśmy do domu. Bartuś przywitał się z gośćmi, a ja
przygotowałam stół i podałam obiad w salonie. Ugotowałam
już wcześniej rosół, zrobiłam swojski makaron.
Na drugie danie kotlety schabowe z ziemniakami i zasmażaną
kapustą. Do picia kompot ze śliwek.
- Proszę, siadajmy, bo wszystko wystygnie - zawołałam.
- Jakie pyszności - Tomasz był zachwycony.
- Ja chyba nic nie przełknę, jestem bardzo zdenerwowana -
wtrąciła mama Bartka.
- Zjedz, Teresa, chociaż trochę. To, że będziesz głodować, nie
załatwi przecież naszych problemów - podałam jej talerz.
Bartuś wziął mój i nalał rosołku.
Nałożył również drugie danie tak mnie, jak i sobie. Rodzice
obsłużyli się sami.
Po skończonym obiedzie mój pan przyniósł wódkę.
- To co? Po maluchu, będzie nam się lepiej myślało.
- Dziwię ci się, Bartek, że jeszcze chcesz żartować. Ty chyba
nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji - Teresa była
oburzona.
- Mamo, ja nie chcę sobie zdawać, jestem taki szczęśliwy.
- Synu, ty żyjesz w świecie iluzji. Przecież oni w każdej
chwili mogą tu przyjechać.
- Wiem, że tak jest. Co więc mam zrobić? Mogę liczyć już
tylko na cud.
- Rzeczywiście, chyba masz rację.
- Jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji ale jestem pewien, że
nikomu z was ono się nie spodoba. - Bartek wstał od stołu i
zaczął krążyć po salonie.
Wiedziałam, co chce powiedzieć, dlatego po raz pierwszy
zmierzyłam go nieprzychylnym wzrokiem.
- Nawet o tym nie myśl! - krzyknęłam.
- Kochanie, może nie być innego rozwiązania.
Prawdopodobnie będę musiał do nich wrócić i znów zająć się
tym, co robiłem. Wtedy chociaż ty będziesz bezpieczna.
Nie wytrzymałam. Z płaczem wybiegłam z domu. Zeszłam z
górki i znalazłam się nad jeziorem. Usiadłam na trawie.
Najgorsze myśli przychodziły mi do głowy.
Co on sobie wyobraża? Dlaczego to wszystko jest takie
trudne? Jeżeli wróci do dilerki, znowu będę umierała ze
strachu, że coś mu się stanie, że go zabiją. Byłam bezsilna. Tak
naprawdę wszyscy byliśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Po
chwili usłyszałam nawoływanie Bartka. Podszedł do mnie i
czule przytulił.
- Obiecuję ci, że nie zrobię niczego wbrew twojej woli.
Będzie tak, jak ty zdecydujesz.
- Nie sądzisz, że zrzucasz na mnie zbyt dużą
odpowiedzialność? Ja naprawdę nie wiem, co powinniśmy
zrobić w tej sytuacji. Nigdy nie miałam do czynienia z takimi
sprawami, jak więc mam dobrze zadecydować? Nie znam się
na tym, nie umiem kombinować.
- Wiem, maleńka, wiem.
Udaliśmy się w stronę domu. Szliśmy w milczeniu. Cóż,
skoro nic nie możemy zrobić, będziemy po prostu dalej robić
swoje. Może wydarzy się cud, może zginą ci, co prześladują
Bartka. Przecież zawsze jest nadzieja. Trzeba tylko mocno
wierzyć, że wszystko się uda. Pozytywne myślenie to połowa
sukcesu.
Na podwórku przywitał nas Whisky. Teresa z Tomaszem pili
kawę na naszym nowym tarasie. Zawzięcie o czymś
dyskutowali.
- Jest jakiś problem? Możemy pomóc? - zapytał Bartek.
- Tata chce jechać nad morze. Ile jest stąd kilometrów do
Kołobrzegu?- zapytała Teresa.
- Około stu czterdziestu. Skąd ten pomysł?- byłam ciekawa.
- Dawno nie byliśmy nad Bałtykiem. Jeszcze w domu
zaplanowaliśmy tę podróż.
- Zwietnie. Kiedy jedziecie?- pytał zaciekawiony Bartek.
- Wyruszamy jutro rano - uśmiechnęła się Teresa.
- Ewa, czy możemy się przespacerować?- Tomasz był
tajemniczy.
Po minie Bartka widziałam, że nie był zadowolony z
propozycji ojca, ale w końcu ustąpił.
- Oczywiście. Chodzmy w stronę lasu, pójdziemy polną
drogą.
Na początku szliśmy w milczeniu.
- O co chodzi, Tomasz?
- Słuchaj, widzę, jak się gryziesz. Wiem, że bardzo się
kochacie. Chciałbym pomóc.
- Jak ta pomoc miałaby wyglądać?
- Postanowiliśmy z mamą, że zatrudnimy wam ochroniarza i
będziemy go opłacać. Mam takiego znajomego, który bardzo
chętnie się wami zaopiekuje. Przeprowadziłem już nawet z nim
wstępną rozmowę.
- Myślisz, że Bartuś się zgodzi? Przecież ten facet musiałby
mieszkać z nami.
- Nie będzie miał innego wyjścia, to jedyny sposób, abyście
mogli być tutaj w miarę bezpieczni.
- Plan bardzo mi się podoba. Musimy jeszcze o tym
powiedzieć Bartkowi.
Wracałam jak na skrzydłach. Wreszcie znalazło się
rozwiązanie naszych problemów. Nie wiedziałam, co prawda,
jak to będzie wyglądało na co dzień, bo przecież nigdy nie
miałam ochrony, ale byłam tak zdesperowana, że zgodziłabym
się na wszystko.
- Dziękuję ci, Tomasz. To bardzo wspaniałomyślne z twojej
strony.
- Robię to dla ciebie. Jesteś cudowną kobietą. Popatrzyłam na
niego przychylnym wzrokiem.
Kiedy wróciliśmy do domu, Bartuś siedział z mamą na
tarasie. Opowiedziałam mu o wszystkim.
- Co? Jakiś umięśniony, obcy facet w naszym domu? Nie ma
mowy. Sam panuję nad wszystkim.
- Bartek, to dobry pomysł, będziemy bezpieczni.
- Przecież on będzie u nas mieszkał, spał, jadł, chodził w
bokserkach po naszym domu. Absolutnie nie zniosę tej myśli.
Jestem o ciebie wściekle zazdrosny i nie zamierzam tego
ukrywać, mogę wykrzyczeć to całemu światu. Nie ma mowy,
nie będzie żadnej ochrony.
Dlaczego zachowanie Bartka wcale mnie nie zaskoczyło?
Byłam pewna, że tak właśnie zareaguje.
- Bartek, nie bądz dzieckiem. Przemyśl jeszcze moją
propozycję - prosił Tomasz.
- Już powiedziałem. Nie i koniec, damy sobie radę sami.
- Jak chcesz. Chodz, Teresa, idziemy na spacer.- Tomasz
wziął żonę za rękę.
Wyszli. My, korzystając z okazji, usiedliśmy sobie na
leżaczkach z lampką wina. Po chwili Bartuś podszedł do mnie,
zabrał kieliszek i odłożył go na stolik. Zaczął całować moje
włosy, uszy, oczy, nos, usta. Namiętnie masował moje
kształtne piersi. Przykucnął. Podniósł mi sukienkę i sprytnie
ściągnął majtki. Całował coraz namiętniej. Kiedy oboje
byliśmy już u kresu wytrzymałości, wszedł we mnie z jękiem,
mocno, zdecydowanie. Ta nasza miłość jest niesamowita - taka
namiętna i prawdziwa.
Kiedy już było po wszystkim, położył głowę na moim
brzuchu.
- Bardzo tęsknię za naszym synem - rozpłakał się jak dziecko.
- Ja też tęsknię. Szkoda, że los nam go zabrał. Myślę, że tak
wielka miłość jak nasza to świetny początek nowego życia.
Jeżeli chcesz znów zaryzykować, możemy spróbować.
- Bardzo chcę mieć z tobą dziecko, ale jeszcze bardziej boję
się o ciebie.
- Wrócimy do tej rozmowy. Bardzo chcę ci je urodzić, ale czy
dam radę, czy potrafię?
- Wiesz, widziałem naszego synka w swoim śnie. Miał moje
włosy i twoje piękne, niebieskie oczy. Był śliczny i wyciągał
do mnie rączki.
Przytuliłam go mocno. Już wtedy wiedziałam, że zrobię
wszystko, aby spełnić jego marzenia, choćbym całe dziewięć
miesięcy miała przeleżeć w szpitalu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]