[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czekaj no! Popatrz, jaką śliczną mamy hecę! Nie psuj zabawy, póki się nie nacieszysz, a
potem młóć ciężką łapą, ile wlezie. Hej, chłopcze! Powtórz no te brednie, jeżeliś nie zapo-
mniał. Gadaj, jak się nazywasz? Coś za jeden?
Na tę nową zniewagę wzburzona krew ubarwiła lica królewicza, który zmierzył prześla-
dowcę wzgardliwym, gniewnym wzrokiem i odrzekł:
Kto mnie rozkazuje mówić, dowodzi tylko złego wychowania. Powtarzam jednak to, co
słyszałeś już dawniej: nie jestem nikim innym, lecz Edwardem, księciem Walii.
Wiedzma zdumiała się tą niespodziewaną odpowiedzią; omal nie utraciła tchu i stanęła na
miejscu, jak gdyby stopy przyrosły jej do podłogi. Wybałuszyła oczy i baranim wzrokiem
spojrzała na księcia, co tak ubawiło jej syna, że gbur ów ryknął donośnym śmiechem. Ale
skutek, jaki odpowiedz ta wywarła na matkę i siostry Toma, był zgoła odmienny. Obawa
przed razami ustąpiła trosce innego rodzaju. Niewiasty wybiegły na środek izby i zakrzyknęły
z wyrazem grozy i rozpaczy w twarzach:
Ach, biedny Tom! Nieszczęśliwy chłopiec!
Matka padła na kolana przed księciem, położyła mu dłonie na ramionach i przez wzbiera-
jące łzy tkliwie patrzyła w oczy.
O mój biedny synku westchnęła wreszcie to głupie czytanie zrobiło w końcu swoje i do
cna pomieszało ci w głowie. Ach, czemuś się tak upierał, choć ostrzegałam przecie tyle razy?
Złamałeś serce twojej matki!
Królewicz spojrzał jej w twarz i powiedział łagodnie:
Syn twój, dobra niewiasto, jest zdrowy i bynajmniej nie postradał zmysłów. Uspokój się
i zaprowadz mnie do pałacu, gdzie on się znajduje, a król, mój ojciec, odda ci go bez chwili
zwłoki.
30
Król, twój ojciec! Och, dziecko! Nie wymawiaj tych słów, bo to śmierć dla ciebie, a nie-
szczęście dla całej rodziny. Otrząśnij się z okropnego snu! Przywołaj biedną, zbłąkaną pa-
mięć. Spójrz na mnie. Czym ja nie twoja matka, która zrodziła cię i kocha?
Królewicz pokręcił głową i odparł niechętnie:
Bogu wiadomo, iż nie chcę ranić ci serca, lecz nigdy zaiste nie widziałem dotychczas
twojej twarzy.
Kobieta usiadła na podłodze, zakryła oczy rękami i wybuchnęła rozpaczliwym łkaniem i
zawodzeniem.
No, jazda dalej z tą hecą zawołał Canty. Hej, Nan! Hej, Bet! Złe wychowane dziew-
ki! Stoicie w obecności królewicza? Na kolana, wszawe żebraczki! Nuże, złożyć mu należny
pokłon!
Powiedziawszy to zarechotał znowu, a strwożone dziewczęta zaczęły nieśmiało bronić
brata.
Ach, ojcze powiedziała Nan najlepiej połóżcie go zaraz spać. Sen i odpoczynek wy-
leczą go z szału. Ach, proszę was, ojcze!
Tak, posłuchajcie, ojcze! dodała Bet. Bardziej zmęczył się dziś niż zwykle. Jutro
przyjdzie do siebie, będzie gorliwiej żebrał i nie wróci znów do domu z próżnymi rękoma.
Słowa te zwarzyły dobry humor ojca, a myśli jego zwróciły ku interesom. John Canty
spojrzał gniewnie na królewicza i warknął:
Jutro trzeba dać dwa pensy właścicielowi tej nory (dwa pensy, uważasz! Cały czynsz za
pół roku!) albo się stąd wynosić. Pokaż no, ileś użebrał, próżniaku?
Nie obrażaj mnie gadaniną o swych brudnych sprawach odparł książę. Powiadam ci
raz jeszcze, żem królewskim synem.
Szeroka dłoń Johna Canty wymierzyła rozgłośny cios, a trafiony w ramię chłopiec zatoczył
się w objęcia zacnej niewiasty, która przygarnęła go do łona i własnym ciałem osłoniła przed
gradem, kułaków i szturchańców.
Wystraszone dziewczęta uciekły do swego kąta, lecz babka razno podskoczyła, aby przyjść
synowi z pomocą. Królewicz wyrwał się pani Canty i zawołał:
Nie powinnaś cierpieć za mnie, niewiasto! Niechaj te świnie czynią, co zechcą, lecz tyl-
ko ze mną.
Okrzyk ów zirytował świnie do tego stopnia, że nie tracąc czasu przystąpiły do dzieła.
Najprzód wzięły chłopca pomiędzy siebie i sprawiły mu tęgie cięgi, potem zaś wybiły dziew-
częta i ich matkę za to, że okazały współczucie ofierze.
A teraz powiedział Canty spać wszyscy! Zmęczyło mnie przedstawienie,
Zgaszono światło i cała rodzina ułożyła się na spoczynek. Kiedy zaś potężne chrapanie
oznajmiło, że usnęli już pan domu i jego rodzicielka, blizniaczki zbliżyły się ukradkiem do
leżącego na podłodze królewicza i dla ochrony przed chłodem okryły go troskliwie słomą i
szmatami. Matka dobrych dziewcząt przysunęła się również; gładziła chłopca po głowie i
płakała nad nim szepcząc co chwila urywane słowa pociechy lub współczucia. Uchroniła dlań
lichy kąsek jadła, lecz dotkliwy ból pozbawił chłopca apetytu przynajmniej apetytu na okruchy
razowego chleba bez smaku. Królewicza wzruszyło jednak współczucie pani Canty, podobnie jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]